nie będę tu przedstawiać Tappiego
kto go już zna, ten zna, i - jeśli tylko ma gust czytelniczy odrobinę zbliżony do naszego - lubi
(bo Tappi kradnie serca, a takim jak my miłośnikom natury, skandynawskich klimatów, wolności i magii, bez większego trudu przychodzi przymykanie oczu na dysonans między historycznym obrazem skandynawskiego wojownika a bajkowym bohaterem oraz skłonność autora do moralizatorstwa)
a kto nie zna - najlepiej niech sam pozna! dobroduszny wiking, wraz z pełnym werwy reniferkiem Chichotkiem i licznymi przyjaciółmi, czekają na młodych czytelników w licznych ciekawych odsłonach książkowych (o, takich)
nie napiszę też recenzji kolejnej książeczki (na razie jedna - Tappi na rozdrożu - będzie musiała wystarczyć)
opowiem za to o najnowszych etapach naszej radosnej znajomości
i przedstawię Jankowe nabytki spod znaku rudej brody
po pierwsze - ten:
TAPPI - książka + gra planszowa + urodzinowe memo
wprost idealny zestaw dla małego fana mieszkańców Szepczącego Lasu!
szczególnie, jeśli oprócz czytania lubi on także planszówki :)
w zgrabnym pudełku znajdzie on pełnowymiarową książeczkę z opowiadaniami pt."Tappi i urodzinowe ciasto" (treść odpowiada dokładnie tej wydanej oddzielnie, w grubszej oprawie), planszę z zaznaczoną trasą prowadzącą przez las, karty z zadaniami do wykonania na poszczególnych polach, kostkę oraz wytłoczkę z okrągłymi żetonami - pionkami oraz parzystymi elementami do gry w zapamiętywanie i instrukcję do obu gier
/spontanicznie nagrany, nieprofesjonalny filmik z naszego "unboxingu",
z genialnym aktorskim duetem ciocia Gosia i Jan, można obejrzeć TUTAJ/
już same opowiadania są świetne, o czym przekonaliśmy się już wcześniej kupując tylko książkę - po wielokrotnym przeczytaniu Janek przekazał ją kilka miesięcy temu kuzynce
obecny entuzjastyczny powrót do tych samych treści stanowi widomy dowód na to, że opowieści o zaginionej poduszce, powodzi, Wielkiej Nudzie, spóźnionym śniegu, czy urodzinowym cieście praktycznie się nie nudzą :)
ale tu największą atrakcją jest gra!
spora, sztywna, "lakierowana" plansza z dodającymi uroku całej wydawniczej serii rysunkami Marty Kurczewskiej i śliskie, przypominające laminowane, karty z zadaniami do wykonania po trafieniu na poszczególne pola, robią pozytywne wrażenie estetyczne i dają nadzieję na dłuższe przetrwanie zestawu nawet w małych, nawet niezbyt dokładnie umytych rękach
z kolei różnorodne, wymagające odrobiny sprawności ruchowej, spostrzegawczości i zdolności kojarzenia polecenia gwarantują dynamiczną, rozwijającą rozrywkę
szczególnie w przypadku gry z dorosłymi, "zmuszanymi" na przykład do zwinięcia się w kulkę jak jeż lub wykonania trollowego tańca, chwilami jest ona bardzo zabawna ;)
czy ta planszówka ma jednak u nas szansę na regularne eksploatowanie? trudno powiedzieć
pierwsze rozgrywki są niezmiernie emocjonujące - nie spodziewamy się, na jakie pytanie każe odpowiedzieć "Mądra głowa", jakie wygibasy do wykonania zada Chichotek; z czasem element zaskoczenia zanika, aż zastąpi go rutyna i biegłość w odnajdywaniu poszczególnych postaci na planszy i klaskaniu podczas podskakiwania (może trzeba będzie pomyśleć o dorobieniu dodatkowych kart?)
przy całej "wikingowej" otoczce i doskonałym wykonaniu, jest to też w końcu li tylko prosta gra losowa, której stopień angażowania gracza zadowoli tylko przedszkolaki (wg mnie również te poniżej "okładkowego" wieku 4+)
druga gra umieszczona w pudełku - memory game złożona z 10 par obrazków - stanowi skromny, wprowadzający urozmaicenie dodatek, w podstawowej wersji będzie jednak ciekawe dla zdeklarowanych zwolenników takiej rywalizacji
istnieje ryzyko, że u nas w ogóle nie opuszczałaby pudełka, ale nauczona przykładem Skubanych kurczaków zamierzam w najbliższym czasie ją nieco urozmaicić...
same żetony są zaś na tyle trwałe (grubsza tekturka), że można je wykorzystać do innych zabaw o tematyce okołoświątecznej, urodzinowej, czy karnawałowej, czego również nie omieszkam uczynić :)
podsumowując: choć "zestaw dla przyjaciół Tapiego" nie jest żadnym planszówkowym hitem, stanowi tak cenne źródło niezłej literatury, emocji i uśmiechu, że po prostu przyjemnie jest go mieć na półce
na pewno "rozrusza" nam jeszcze niejedno popołudnie!
poza wyżej opisanym materialnym "skarbem", który uświetnił Jankową kolekcję, pochwalimy się jeszcze innym - nabytym nowym doświadczeniem i (chwilowym) poczuciem posiadania unikalnej wiedzy
przydarzyło się nam bowiem
spotkanie z ojcem Tappiego w Poznaniu :)
Marcin Mortka - twórca cyklu powieści i opowiadań o losach sympatycznego brodacza był na początku kwietnia gościem Bloku Dziecięcego na Pyrkonie
w ramach spotkania autorskiego przeczytał dzieciom niepublikowane dotąd (wówczas, bo od kilku dni książkę można już kupić) fragmenty najnowszej części przygód Tappiego pt."Wyprawa Tappiego na Ognistą Wyspę"
już dwa tygodnie temu zajrzeliśmy wiec ukradkiem za hory... no, "tę kreskę, tam, daleko" i poznaliśmy pewien bardzo rozmowny Smoczy Łeb oraz nowe znaczenie określenia "wilk morski" (oj, Grzebieluszku, Grzebieluszku... rodzice na pewno się martwili!),
a J. ciężko zapracował na plakat, dyplom i lizaka rysując Tappiego przeżywającego najnowsze przygody
mnie dodatkowo Mortka zaskoczył okazując się autorem upatrzonej wcześniej w programie prelekcji pt. "Spotkanie z bajkami skandynawskimi" - samą treścią prezentacji już nie tak bardzo, warto było jednak posłuchać, choćby po to, by dowiedzieć się tego i owego o huldrach
nadarzyła się też okazja, żeby "zdobyć" kolejny związany z serią o Tappim "gadżet":
no sami powiedzcie, ilu z Was ma taką fotę ramię w ramię z Marcinem Mortką?
albo książkę z imienną dedykacją?
a Janek ma! :)
osobiście nigdy nie miałam specjalnej potrzeby "uczłowieczania" autora i gdyby nie zdjęcia publikowane na okładkach (a czasem pewnie mimo ich), wielu prawdopodobnie nie rozpoznałabym mijając na ulicy
nie szukałam kontaktu z twórcą, bo ten najbliższy - mentalny - już udało się nam wszak (lub nie) za pośrednictwem słowa pisanego nawiązać; nie potrzebuję autografów, wyrazy podziwu mogę przesłać pocztą, książkę kupię = honorarium wpłynie, autor mnie widzieć nie musi, co nam po uścisku dłoni, a w ogóle to może niech lepiej pisze, a nie rozmienia się na drobne po spotkaniach autorskich...
w świetle powyższych faktów nie umiem jednakowoż przekonująco wytłumaczyć, dlaczego przez bite 12h nosiłam w plecaku dwie książeczki J. w twardych oprawach, tylko po to, żeby teraz wyglądały tak:
chwilowo odpowiedzialność zrzucę na zew przygody - przygody z książką!
P.S. a te tytułowe oczy pana Marcina? cóż, nie miałam pojęcia, że są aż tak błękitne ;)
recenzja gry powstała we współpracy z wydawnictwem Zielona Sowa, stanowi również część projektu
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz