Czytam sobie i poznaję świat

nie pierwszy raz piszę tu, że J. czyta
że czyni to chętnie i z widoczną przyjemnością, traktuję z jednej strony jak oczywistość (jakżeby mógł nie lubić!? krew z krwi!), z drugiej - jako jedno z moich czołowych osiągnięć rodzicielsko-pedagogicznych
to sygnał, że pokazałam mu tę ścieżkę poznawania świata (-ów) jako wartą podążania, dałam dobry wzór, umiałam podzielić się jedną ze swoich największych radości
oraz jeden (z wielu) powodów do dumy z tego cudnego, tak otwartego i chłonnego umysłu, któremu energii do pracy przysparzają wszak "moje" mitochondria ;)

nie pierwszy raz pokazuję tu książeczki z serii Czytam sobie
pomagały nam oswoić pierwsze literki (Franek <3), poznać bliżej helskie foki, Kleksa, dzieciństwo Karola Wojtyły i teorię Kopernika, otworzyły na teksty Widłaka i ilustracje de Latoura - długo by wymieniać //można poklikać -> tu, tu, tu...//
dziś wracają, by zachęcać do dalszego poznawania świata - historii, biologii, fizyki...


nie da się wrzucić wszystkich tych zeszytów do jednego worka - bywają różne, tak jak odmienne są pary ich autorów
uogólniając (mimo pewnych obiekcji co do wartości literackiej i/lub poznawczej, których nigdy nie ukrywałam) mogę jednak szczerze napisać, że cieszę się, że w ogóle SĄ
po pierwsze dlatego, że naprawdę pomagają nauczyć się czytać - w sensie pokonania podstawowej praktycznej trudności "fizycznego" obcowania z tekstem
dzięki stopniowaniu poziomów trudności pozwalają najpierw nauczyć się symboliki liter, potem głoskowania, w końcu ogarniania prostych zdań; zachęcają czytelną czcionką, kuszą oryginalnymi grafikami
i po drugie,
bo odkrywają przed małymi czytelnikami in statu nascendi całe bogactwo książkowego (i realnego) świata, który staje oto przed nimi otworem, dając do wyboru bardzo różnorodne teksty
i to w książkach, które dzieci mogą sobie same, w relatywnie krótkim czasie w całości przeczytać (a czasem także bez dodatkowej pomocy - zrozumieć)

książeczki z pod-serii "nauka" oraz "fakty" otwierają na wiedzę i zachęcają do zgłębiania "natury rzeczy"
nie przestaję surowo oceniać niektórych ich niedociągnięć, ale charakter polubiłam, na równi z czysto beletrystycznymi obyczajówkami i opowiadaniami typu mit-legenda-fantasy

oto 3 przykładowe, z bliska:

Poziom 1 - fakty
"W kraju Polan. O dawnej Polsce." 
tekst: Zofia Stanecka, ilustracje: Magda Kozieł-Nowak


początki historii kraju ciekawie przedstawione z perspektywy "zwykłego obywatela" - rzut oka na średniowieczny gród, dawne zwyczaje, ówczesną codzienność
proste zdania i pastelowe ilustracje przybliżające realia sprzed dziesięciu wieków bez przesady i patosu
dobry pretekst do zainteresowania najmłodszych przeszłością

łyżka dziegciu?
nadal nie przyjmuję bez zastrzeżeń formuły poziomu 1
nie jestem przekonana do zasady No1, zgodnie z którą pojawiają się w tych tekstach tylko 23 podstawowe głoski (bez dwuznaków i liter zapisywanych ze znakami diakrytycznymi)
nieuchronnie skutkuje to unikaniem pewnych sformułowań i nienaturalną składnią
w tym konkretnym przypadku jednak bajeczne bogactwo tematów do przedyskutowania z dzieckiem, które pojawiają się wraz z owymi (łatwiejszymi???) słowami niemal na każdej stronie, zachwyca wytrącając z ręki wszelki argumenty "przeciw"
osada usytuowana i obwarowana, dom jednoizbowy z podłogą udeptaną na klepisko, syn piwowara, podpłomyki popijane polewką (i mlekiem), kudłaci wojowie, podbity kubrak władcy i kłusująca obok dostojna białogłowa oraz (last but not least) ufundowane w stolicy arcybiskupstwo sprawiają, że mamajanka - wzorem Zbyluta i pogańskiego tłumu - wiwatuje :D



Poziom 2 - nauka
"Cuda z mleka. Pankracy i Tatarak na tropie bakterii"
tekst: Justyna Bednarek, ilustracje: Marzka Dobrowolska


fantasmagoryjna opowiastka o nierealnej podróży w poszukiwaniu odpowiedzi na całkiem rozsądne pytania
przedstawienie natury "dobrych" drobnoustrojów, zjawisk biologicznych i chemicznej złożoności najbliższego otoczenia (tu w postaci kwaśniejacego drugiego śniadania) w sposób pomysłowy, (miejscami) zabawny i (prawdopodobnie) przystępny dla biochemicznych laików
tata J. - jako przedstawiciel grupy tych ostatnich - nie zgłosił uwag...

sama mam z nią pewien kłopot -
nie należę do zwolenników wyjaśniania czegokolwiek przez osoby, które w danym temacie nie poruszają się swobodnie i nie przepadam za "nauczycielami" o zbyt luźnym podejściu do faktów
być może dlatego, że (w przeciwieństwie do autorki, która zresztą tego nie kryje) nie jestem zupełnie "zielona" w omawianej dziedzinie, rażące wydały mi się powierzchowne potraktowanie zagadnienia, przedstawianie cytoplazmy jako "płynu, który rozpuszcza bakterie", czy pomysł na "merdanie kuprem" przez bakterie
nazwy rodzajowe milej mi też widzieć pisane po prostu 'po staremu' wielką literą...
pani Justynie ogromnie dziękuję za odkrycie przed nami niesamowitego świata zaginionych skarpet (>>tych<<), chemię i biologię zdecydowanie postanawiam w przyszłości tłumaczyć jednak dziecku sama
choć nie mogę wykluczyć skorzystania z patentu na petityzację :)



Poziom 3 - fakty
"Edison. O wielkim wynalazcy."
tekst: Ewa Nowak, ilustracje: Agata Kopff


mini-biografia w formie histori z życia nieprzeciętnego dziecka, pomysłowego nastolatka i niestrudzonego dorosłego
opowieść o geniuszu, którego błyskotliwe pomysły przyćmiły wszelkie "odstępstwa od normy" i "dziwactwa" i przedsiębiorcy, potrafiącego idee przekuwać w zyski
człowieku, który zaskarbił sobie powszechny podziw i wdzięczność niezliczonej rzeszy ludzi korzystających z jego wynalazków i usprawnień
zachęta do eksperymentowania, czytania, prób
"American Dream" początków epoki elektryczności z odrobiną stale aktualnego, pozytywnie motywującego przekazu podprogowego
dla dorosłego czytelnika, świadomego kontrowersji wokół osoby Edisona, może nieco nazbyt to wszystko różowe... ale dla młodzieży u progu wielkiej kariery - w sam raz
niech inspiruje!



dziś tyle
ale czytamy sobie dalej...
Czytaj dalej

bukiet przedwiosennych radości

czyli garść fotopamiątek (niskiej jakości, ale bezcennej wartości) z ostatnich tygodni 


plac zabaw wita po zimie!
// zapowiedź "możemy zostać do zachodu słońca" powoli zyskuje na optymizmie //


rowery odkurzone, koła napompowane (dzięki, dziadku!), entuzjazm nie gaśnie
// tylko mięśnie jeszcze do wyćwiczenia //


wiosenny przedskoczek
// za wspólny wypad na pierwsze przebiśniegi do rez. Dolina Osy hip-hip-hurra dla Wiesia i Małgosi! //


jakbyśmy się znali od zawsze...
// ciągnie swój do swego, a tacy jak my, na przedwiosenne spacery :D
z podziękowaniami dla A., O. i K. - również za wszystkie gacki i nocki //


marcowe chmury (a nawet śniegi) nie mącą chwil radości
// mama szczęśliwa, bo wraca po pięknej nocy w lesie, dziecko, ponieważ ją wita na stacji - z naciskiem na NA STACJI //


a za oknem...
// taka zmyłka! tak naprawdę tego przedwiośnia J. wypatrzył już całe stada żurawi, gęsi itp. skrzydlatych "zwiastunów" + nakazał mi się dokształcić w kwestii rozróżniania rudnickich mew, ale takie foty, to już nie u nas //


i na koniec, 'ze zdjęć zabłąkanych':


lutowe balety też dobrze wspominamy!
// co to za karnawał, bez tańca-przytulańca ;) //


literackie wydarzenie końca zimy:
promocja książki "Stacja kolejowa Grudziądz" - spotkanie z autorem, Maciejem Wiśniewskim
// Jan wyraził aprobatę dla treści - że lektura warta uwagi takich jak autor pasjonatów, można sprawdzić na podstawie wersji skróconej - tutaj //


maminy wypad urodzinowy
// nie do zapomnienia wyjątkowy //


ktoś miły ostatnio upomniał, że mało tu u nas ostatnio "prywaty", tylko książki, gry, recenzje...
sporo w tym prawdy, bo czas przedekranowy skraca się proporcjonalnie do długości nocy, a zobowiązania mają priorytet
nie martwcie się jednak o nas - jeśli spotkamy się offline, zobaczycie dwa szerokie przedwiosenne uśmiechy,
albo jak szybuję sobie między deszczowymi chmurami, znów zakochana
w życiu

Czytaj dalej

Było sobie życie - 10 godzin z Mistrzem

uwaga, uwaga, ogłaszamy ważny jubileusz!
jako że każda okazja jest dobra do świętowania, z radością przyłączamy się do obchodów 30-lecia powstania serialu animowanego "Było sobie życie" :)

nie muszę chyba bliżej przedstawiać tego tytułu?
wszyscy znamy charakterystyczne "twarze" bakterii i wirusów oraz komórek ludzkiego ciała, nadane im niegdyś przez Jeana Barbauda i wpływające na wyobraźnię kolejnych pokoleń?
właśnie pojawiła się szansa, żeby sobie te fizjonomie (a także podstawy anatomii i fizjologii, a przy okazji sentymentalne wspomnienia dawno minionych sobotnich przedpołudni spędzonych przed ekranem telewizora) odświeżyć, bo pojawiło się nowe, zbiorcze wydanie serii na DVD


Janek "Było sobie życie" zna od dawna (wspominałam nawet dwa słowa jakieś dwa lata temu >> klik)
ku mojej wielkiej radości także od razu polubił tę estetykę i bez oporów, mimochodem zaczął z łatwością przyswajać wiedzę, zakamuflowaną pod warstwą przygodową
wiedziałam, że możliwość obejrzenia całej serii będzie gratką dla nas obojga
paczka z nowymi płytami nie czekała długo na rozpakowanie :)


lata temu wydawało mi się, że te filmy to idealne źródło informacji na temat ludzkiego ciała dla najmłodszych
dziś nie przeceniałabym już tak bezpośredniej wartości edukacyjnej (uczciwie rzecz biorąc, mam wrażenie, że na przykład wybrany 'na pierwszy ogień' przez J. odcinek pt. "Narodziny" więcej komplikuje, niż tłumaczy, a umieszczenie w pewnej scenie uracylu w nici DNA jest poważnym przeoczeniem), ale nadal uważam, że to idealny pierwszy krok w kierunku rozbudzenia fascynacji biologią ludzkiego ciała, złożonością żywych organizmów, niesamowitymi mechanizmami natury
ot, rzut oka na dziesiątki wyspecjalizowanych organów i tajemniczych procesów wewnatrzkomórkowych, jako doskonały początek dłuższej dyskusji

niezmiernie się cieszę, że serial cieszy się niesłabnącą popularnością i kolejne rzesze ciekawych świata młodych fanów mogą cieszyć się spotkaniami z Mistrzem, a dzięki staraniom dołożonym w procesie "odświeżenia" dźwięku i obrazu - nie zniechęci ich przestarzała jakość


"Było sobie życie" Złota Kolekcja HD to 6 płyt DVD, czyli 26 odcinków niemal półgodzinnych filmów
widzę w niej  świetny pakiet, stworzony z aktualnego od dziesięcioleci połączenia lekkiego podejścia do skomplikowanych spraw, zrozumienia dziecięcego sposobu pojmowania świata, fantazji i poczucia humoru Alberta Barille i profesjonalnego opracowania medialnego, które nadąża za postępem
(próbkę można zobaczyć >>tutaj<<)

najnowsza wersja jest u nas dopiero od kilku dni - staramy się dozować przyjemność odkrywania kolejnych odcinków, więc "materiału" (łącznie 10 godzin opowieści) wystarczy nam jeszcze na jakiś czas
nie ma też wątpliwości, że J. nie raz do tych płyt wróci - na przykład w ramach szkolnej powtórki z biologii
to długofalowa inwestycja
mam nadzieję, że tak jak ja wcześniej (a może nadal...), będzie traktował swoją Złotą Kolekcję jako punkt wyjścia do stawiania kolejnych pytań i zgłębiania tajemnic życia


oglądamy z przyjemnością dzięki współpracy z wydawnictwem

w ramach projektu
Czytaj dalej

Ja nie lubię grać!? gry-zabawy dla szybkich i bystrych

nasz dom bez książek i gier planszowych byłby pusty - dla Janka są one najbardziej naturalnymi obiektami zainteresowań, zabawkami, elementami wystroju wnętrza
te pierwsze polubił od razu, z drugimi bywało różnie...

planszówkami bawimy się "od zawsze", a już drugi rok mamy okazję testować nowości w ramach projektu Grajmy!
nie będę powtarzać jak lubię tę formę 'grupowej' rozrywki i dlaczego uważam, że warto w ten sposób urozmaicać spotkania towarzyskie i dziecięce zabawy (wystarczy raz - klik)
o dziwo, dziś nie zamierzam także narzekać, jak często moje zaproszenia "na partyjkę" spotykają się z oporami otoczenia w ogóle i J. w szczególności -
tym razem pokażemy gry, do których Janek sam mnie namawia!

w dzisiejszym odcinku wystąpią:


Kamelot Jr, Mam cię!, Fabryka robotów oraz Flipper


Grajmy!

Kamelot Jr


to gra z serii Smart Games, która niedawno pojawiła się u nas w nieco odświeżonej szacie graficznej - może trochę późno (znajomi polecali już 3-4 lata temu...), ale zdecydowanie 'lepiej niż wcale'
łamigłówka jednoosobowa, dla graczy w wieku powyżej lat 4

co w pudełku? 
kilka drewnianych klocków, dwie postaci, podkładka (wszystkie te elementy są drewniane i starannie wykonane - nie ma obaw, że szybko się zniszczą lub stracą zachęcające kolory), do tego niewielka książeczka z zadaniami
niby niewiele,
ale wystarczy chwila, żeby ten skromny zestaw zaabsorbował potencjalnego gracza

gramy!
otwieramy "instrukcję" na dowolnej stronie (na początku może być poziom "junior", ale - sprawdziliśmy - apetyt na kolejne stopnie trudności szybko rośnie!), odwzorowujemy podany układ startowy "wież" i "murów", na których ustawiamy postaci rycerza i królewny, przygotowujemy sugerowane elementy dodatkowe
nasze zadanie to tak uzupełnić układ-zamek, żeby para szczęśliwie się spotkała, grzecznie maszerując do siebie po powierzchniach płaskich i schodkach, bez pokonywania niebezpiecznych rozpadlin i uskoków


zadanie wydaje się banalnie proste? bywają i takie układy, ale bywa, że trzeba trochę pogłówkować
instrukcja przewiduje kilka utrudnień (zakazane położenia klocków), które skutecznie mieszają szyki niecierpliwemu amantowi spieszącemu do wybranki ;)
ważną zaletą zabawki jest możliwość samokontroli - rozwiązanie (lub kilka) każdego zadania dziecko łatwo znajdzie na odwrocie danej strony
aby skutecznie ćwiczyło koncentrację, skupienie uwagi i zdolność wyciągania wniosków, trzeba je tylko przekonać, żeby za wcześnie tam nie spoglądało...  


J. i mnie przyciąga już sama "zagadka geometryczna" (tak jak w przypadku klocków Geo - klik), ale jeśli kogoś do zabawy zachęca przygodowa otoczka, romantyczne tło i zapowiedź przygody, znajdzie ich echa w opisie na stronie wydawcy - wydawnictwa Granna >>klik<<

super sprawa dla najmłodszych, wyzwanie dla starszych, ćwiczenie obu półkul mózgu dla każdego
zgodnie polecamy!

Mam cię! 


jest grą opartą na bajecznie prostym pomyśle i zaskakująco ciekawą jednocześnie
polega - w skrócie - na jak najsprawniejszym pokonaniu ścieżek labiryntu i doprowadzeniu do spotkania kolorowych zwierzaków

co w pudełku?
prócz zwięzłej, dość przejrzystej instrukcji, mamy tu kilkadziesiąt kart z tajemniczymi oznaczeniami po jednej i wizerunkami psich i kocich mordek w nienaturalnych barwach po drugiej stronie, kolorowe żetony z tymi samymi zwierzątkami w różnych konfiguracjach oraz cztery sztywne dwustronne elementy tworzące labirynt-planszę


gramy!
przede wszystkim rozkładamy planszę wybierając losowy układ 4 kafli
kluczowym rozwiązaniem, sprawiającym, że gra ma szansę posłużyć dłuższą chwilę zanim się znudzi jest ograniczona powtarzalność takiego labiryntu - teoretycznie możliwości jest aż 96!

każdy gracz w swoim ruchu będzie modyfikował rozkład korytarzy zgodnie ze wskazaniem kolejnych "kart akcji" nakazujących obrócić dany element lub zamienić go miejscami z innym
co turę otrzymujemy więc nowy rozkład ścieżek, a następnie - odwracając kartę - dowiadujemy się, który zwierzaczek będzie nimi wędrował w poszukiwaniu przyjaciela...


zadanie graczy to jak najszybsze chwycenie żetonu (lub kilku) obrazującego (-ych) rozwiązanie - rodzaj i kolor zwierzaka, do którego uda się dotrzeć temu wskazanemu na karcie
z jednej strony - łatwizna - po prostu wyszukujemy zwierza i śledzimy wzrokiem dostępne trasy (poradzą sobie nawet małe dzieci), z drugiej - bardzo przydaje się bystre oko i refleks, bo wszak wszyscy gracze jednocześnie polują na te same żetony...
zabawa uczy szybkiej adaptacji do wmieniających się warunków i ćwiczy spostrzegawczość
jej ważne zalety to możliwość grania zarówno w niewielkim gronie, jak w większej grupie oraz fakt, że już starsze przedszkolaki spokojnie mogą bawić się nią bez pomocy dorosłych

póki co bez trudu wygrywam z J., bo sprytnie zapamiętałam, gdzie szukać większości mordek na start (nieruchomy nadruk to niewielki minus dający przewagę osobom znającym grę nad nowicjuszami), ale obawiam się, że i jemu idzie to coraz lepiej
jeśli zaproponuje Wam rozgrywkę, przygotujcie się na zaciętą konkurencję :)

Fabryka robotów


to kolejna (po Duuuszkach - klik) gra typu "łapu-capu", która doskonale łączy dwie, zdawałoby się rozbieżne, mechaniki, będąc jednocześnie grą zręcznościową i wyzwaniem dla intelektu

co w pudełku?
przede wszystkim sprytny przycisk "STOP", który dzięki wykorzystaniu złudzenia optycznego doskonale wychodzi na zdjęciach - proste rozwiązanie, a jednocześnie graficzny majstersztyk - drobiazg, ale urzekający
+ (jako dodatek) kilkadziesiąt dwustronnych kart przedstawiających kolorowe, różnokształtne roboty na awersach i trzy rodzaje "kodu" na rewersach

gramy!
zasada gry nie jest skomplikowana - tłumaczenie zajmuje nie więcej niż minutę, a po kolejnej nawet przedszkolaki (6+) są w stanie podjąć wyrównaną walkę z rodzicami
dwie karty - "odkryta" i "zakryta" determinują zasadę, według której należy podjąć kartę z kilku (na początek 5 startowych, ale to się będzie zmieniać) rozłożonych na stole
zwracamy uwagę na kolor lub kształt robota, albo kolor taśmy na której się znajduje 

fakt, że te warunki zmieniają się z rundy na rundę, a decyzje trzeba podejmować szybko, sprawia, że zabawa jest pełna dynamicznej interakcji, emocjonującego skupienia i gwałtownych ruchów
czasem niemal słychać, jak obracają się trybiki w głowach graczy próbujących błyskawicznie ocenić kolejne "zamówienie" i dołączyć do swojego zbioru kolejne robociki, które tylko czekają, żeby zdjąć je z taśmy produkcyjnej
kilkunastominutowa, banalnie prosta w założeniach rozgrywka, idealnie nadaje się na "rozruch mechaniczny" planszówkowego towarzystwa o szerokim przekroju wiekowym   
karty z zabawnymi wizerunkami żółtych, czerwonych, fioletowych, zielonych i niebieskich kolegów WALL.Ego (aut. M. Szymanowicza) nieraz niemal wyrywane sobie nawzajem, nie pozostają długo w idealnym stanie 'Mint', ale nie sprawia to bynajmniej, że gra staje się z czasem mniej kusząca 


J. zdecydowanie stwierdził, że 'Roboty' woli od 'Duuuszków'
dlaczego? "bo nawet jak ktoś już sięga po kartę, to można tak sprytnie wsunąć rękę i ją podebrać!" 
kuszące, prawda? ;)

Flipper


pojawia się w tym wpisie na końcu, ale na naszym stole ląduje bardzo często pierwszy - jako rozgrzewka przed bardziej skomplikowanymi tytułami lub smakowite urozmaicenie czasu oczekiwania na obiad :)

co w pudełku?
kilkadziesiąt dwustronnych, trójkatnych kart z "owocowym" nadrukiem, 20 żetonów z twardej, lakierowanej tektury oraz instrukcja
warto zwrócić uwagę również na samo opakowanie - pomysł umieszczenia całości w eleganckiej i trwałej metalowej puszce to doskonałe posunięcie
ładna i praktyczna - ja to kupuję!

gramy!
do wyboru mamy jeden z 3 wariantów rozgrywki - w zależności od naszej decyzji używamy w jej trakcie żetonów lub nie
pomysły na te urozmaicenia, choć nie specjalnie nowatorskie, wprowadzają odświeżającą odmianę między partiami i sprawiają, że a) dzieci się zabawą wolniej nudzą, b) trzeba odpowiednio "przeformatować" umysł, co stanowi dlań dodatkowe, cenne ćwiczenie
na awersach kart widzimy 'owocową sałatkę' złożoną z pomarańczy, bananów, malin, truskawek i ananasów w liczbie od 1 do 5, gdzie ilość poszczególnych składników jest zmienna i zawsze między sobą różna,
na rewersach oraz żetonach - pojedyncze owoce lub liczby od 1 do 5  

podstawowe reguły gry pozostają  stałe niezależnie od wariantu:
chodzi o to, by jak najszybciej wskazać "łącznik" pomiędzy dwoma odkrytymi w danym momencie elementami (karty lub karta-żeton), tj. wykrzyknąć liczbę owoców danego typu narysowanych na karcie z ich mieszaniną lub wskazać, którego składnika dotyczy odkryta liczba
zwycięzca zabiera kartę-punkt i odkrywa nową, określającą 'świeże' warunki początkowe
zabawa jest szybka, energetyzująca i wciągająca zarówno dla dzieci, jak ich opiekunów
podoba się zwłaszcza tym, którzy zachowali bystre spojrzenie i giętki umysł, ale pozostali też dają się namówić na 'smakowite' ćwiczenia ;)



Jan zapytany o aktualnie ulubioną grę planszową wymienił wszystkie cztery wyżej wspomniane (+kilka innych...) na jednym wdechu
jestem pewna, że zadziałał urok nowości, który sprawia, że każda zabawka dopiero co wyjęta z pudełka jest na początku ciekawsza od dowolnej wcześniej posiadanej,
ale z drugiej strony widzę, że wszystkie opisane tytuły mają spory potencjał regrywalności i - uczciwie - sama nie umiem w tej chwili zdecydować, która najbardziej zasługuje na miano No1
nie kończymy testów :)


za egzemplarze rcenzenckie dziękuję wydawnictwom Nasza Księgarnia - gry, Alexander, Granna, 
zaś wydawnictwu Foxgames za wyróżnienie "Flipperem" naszej rodzinnej pracy konkursowej:



Czytaj dalej

model Układu Słonecznego (+galaktyka gratis)

naoglądałam się ich przez lata w sieci z ambiwalentnymi odczuciami
modele Układu Słonecznego - mniej lub bardziej skomplikowane pomoce naukowe, podsufitowe mobile, rysunki na planie koła i artystyczne wizualizacje heliocentrycznych wizji astronomicznych ignorantów - przepełniają rodzicielsko-edukacyjną blogosferę

z jednej strony tworzenie takiego cuda to idealny pretekst do wielozmysłowej aktywności, która tak sprzyja przyswajaniu wiedzy, świetny punkt wyjścia do dyskusji o wszechświecie, doskonała zabawa manualna 
["no co ty, mamo - to nie zabawa, tylko PRACA plastyczna!"],
z drugiej - oddać sprawiedliwość faktom w takim modelu trudno, a o większej wartości artystycznej, przy posiadanych zdolnościach, nie ma co marzyć...
i jakoś tak nie mogłam się zabrać

ale że dobra motywacja czyni cuda, a pani Hani odmówić trudno, klamka ostatecznie zapadła
robimy!

ponad 20-letni "Wszechświat w obiektywie" pomaga zorientować się w rozmiarach i właściwościach planet 
["Uran się kręci na boku! musisz inaczej przewlec nitkę, żeby tak wirował położony!"],
łatwy przepis na masę papierową podpowiada superkreatywna Mamarak


zgniatamy, oklejamy i "obtaczamy" w masie kulki (i półkule Saturna, które na koniec na gorąco przykleimy do starej płyty CD)
["planety skaliste zrobię takie nierówne, bo mają góry i kratery, te duże - gazowe - muszą być gładsze..."]
suszenie (doba/dwie) to czas na chwilę odpoczynku,
bo już za chwilę wielka frajda - malowanie!
każda barwa powstaje w wyniku indywidualnej koncepcji małego artysty i dynamicznego mieszania...


malujemy jeszcze kawałek najbliższej kosmicznej okolicy na kartonie, mażąc granatową farbą, chlapiąc żółtą i stemplując szarą pasy asteroid
["i planet karłowatych, bo Pluton to jest karłowata, wiesz mamo?"]
kuleczki na nitkach mocuję do tektury "na patyki", dzięki czemu można je będzie od niebieskiej podkładki łatwo odłączyć - mam nadzieję, że ktoś, kiedyś pobawi się w wizualizację układu w skali spacerowej znalezionej tutaj
raz jeszcze podkreślam zaburzenie skali modelu, mocując "tabelki" obok uchwytu na odwrocie "słonecznej tarczy" (wzajemne proporcje planet i słońca w zgrabnej tabeli podaje 'ciocia Wiki' - tu)
jestem pewna, że J. nie będzie już sobie wyobrażał Słońca jako kulki mniej więcej wielkości Ziemi...


i oto jest - gotów do zabawy, zawieszenia pod sufitem, zabrania na spacer,


zanim zawieziony przez przedszkolaki na spotkanie w ramach Dni Kopernikowskich, zniknie wśród wielu co najmniej równie ciekawych pomocy (niektóre zobaczyć można TU /od 14 minuty/)...


na pocieszenie - szybka akcja:
napchaj waty do słoika, by powstała... galaktyka!


nasz niedotłuczony brokat domowej roboty (ten) nie spisał się jednak w roli gwiazd najlepiej, a farbki akrylowe nie podołały roli barw przestrzeni - może kiedyś powtórzymy...
szczegółowy przepis z dużo bardziej przekonującym efektem końcowym - na blogu On, ona i dzieciaki (klik)

jako że temat fascynujący i nadal padają pytania, c.d. z pewnością n.
do przemyślenia pozostaje m. in. kwestia

"czy Neptun dla ufoludków też jest niebieski?" 


Czytaj dalej