Bitwa o Tortugę

budzi zainteresowanie graczy w niemal każdym wieku,
wymaga koncentracji, choć nie koniecznie wielkich umiejętności,
angażuje uwagę, ale rozgrywka przebiega tak sprawnie, że nie zdąży znudzić...
Janek, który potrafi planszówki oceniać naprawdę surowo, daje się na nią regularnie namówić, mimo że powoduje zarówno wybuchy radości, jak i łzy goryczy z powodu porażki
i muszę przyznać, że całkiem nieźle sobie radzi, choć absolutnie nie jest to typowa gra dla przedszkolaków!
osobiście już na wstępie polecam ją jako przyjemną i rozwijającą grę rodzinną, zapraszam jednak na szczegółową recenzję bardziej doświadczonego planszówkowicza

"kapitan Kamil" przedstawia grę

Bitwa o Tortugę


Wstęp

"Bitwa o Tortugę" to prosta i przyjemna planszowa strategia przeznaczona dla dwóch graczy. Nieskomplikowana instrukcja, tylko kilka prostych zasad oraz krótki czas rozgrywki (około 15 minut) sprawiają, że jest to tytuł przeznaczony raczej dla mniej wymagających/młodszych graczy. Wydawnictwo Foxgames, jak w przypadku swoich wcześniejszych produkcji, stawia przede wszystkim na prostotę zarówno rozgrywki, jak i samego wykonania gry. Po otwarciu pudełka znajdujemy bardzo prostą acz solidną rozkładaną planszę z zaznaczonymi dwunastoma polami w planie krzyża – jest to nasze pole bitwy. Oprócz tego, mamy także 12 kwadratowych drewnianych klocków oraz szablon naklejek. Należy samodzielnie stworzyć żetony do gry, przyklejając na jednej stronie klocka symbol okrętu, a na drugiej ... morskie fale. Po kilku minutach nasza gra jest gotowa do testów.




Rozgrywka

Po ułożeniu wszystkich żetonów na planszy symbolem okrętu w dół, gracze wybierają swoją frakcję: statki piratów lub flotę hiszpańską. Niestety wybór ten z punktu widzenia rozgrywki nie ma żadnego znaczenia ponieważ żetony obu stron są identyczne, nawet ich grafiki pochodzą z jednego szablonu i różnią się tylko i wyłącznie kolorystyką. Gracz który odsłonił jeden zzakrytych żetonów na planszy może skierować go w dowolną stronę. Jeżeli odsłonił swój żeton, oczywiście ustawi go w korzystniejszy sposób niż w przypadku odsłonięcia statku przeciwnika. Ruchy wykonywane są na zmianę. Oprócz odkrywania kolejnych okrętów, gracze mogą wykonywać nimi ruchy manewrowe (obroty o 90 stopni) albo ruchy o jedno pole naprzód/po skosie w zależności od rodzaju okrętu. Do dyspozycji mamy jedno- dwu- i trójmasztowiec punktowane analogicznie do swoich nazw. Ruch na okręt przeciwnika oznacza jego zatopienie (zbicie). Można też wpłynąć na inne pole morza, przy czym może to być pole utworzone przez nieodkryty jeszcze okręt na mapie. Wygrywa gracz, który pierwszy zbije okręty przeciwnika o łącznym koszcie 7 punktów.
To tyle jeżeli chodzi o zasady. W praktyce rozgrywka najbardziej przypomina mini-szachy w których pod koniec rozgrywki poszczególne figury chronią się wzajemnie na zasadzie: "ja Cię zbiję, to Ty mnie zbijesz, to ja Cię zbiję itd... " Jedyną różnicą jest pewna losowość w odkrywaniu okrętów. Wbrew pozorom lepiej jest odkryć okręt przeciwnika, ponieważ niekorzystne jego ustawienie praktycznie wyłącza pionek z gry. Statki poruszają się tylko "do przodu|", więc zawrócenie wiąże się ze stratą dwóch kolejek na dwa obroty o 90 stopni. Oczywiście można doszukać się tutaj ciekawych strategicznych tricków, takich jak blokowanie potencjalnie nieodkrytych statków przeciwnika przez wpływanie na zakryte żetony, czy przemyślane ustawianie się w pozycji w której wymusza się niekorzystną wymianę na przeciwniku. Mimo wszystko, jeszcze nie udało mi się doprowadzić do rozgrywki dłuższej niż 7-8 minut, może to kwestia tego że jestem naprawdę przebiegłym piratem i dowodziłem już potężnymi flotami w innych planszówkach.



Uwagi krytyczne

Mimo, że gra jest naprawdę przyjemnie i schludnie wydana a jej poziom skomplikowania na pewno nikogo nie odstraszy, dla starych planszówkowych wyjadaczy pewne elementy okazują się bardzo rażące. I tak na przykład, drewniane klocki wycięte są z drewna o różnym układzie słojów i delikatnie różnią się odcieniem. Ich boczne ścianki mają bardzo charakterystyczny układ przebarwień, co widać nawet po oklejeniu. Jako że pionków jest łącznie dwanaście, po dwóch godzinach gry dla uważnego użytkownika zupełnie znika element losowości gry. Moim zdaniem dużo lepiej jest taką grę wykonać samemu. Można to zrobić chociażby ... z pudełek od zapałek, naklejając na nie swoje własne wydrukowane obrazki. Druga sprawa to plansza, a raczej kwestia jej przydatności. Jest spora i ... to wszystko dobrego co można o niej powiedzieć. Tak naprawdę znając układ statków (jest to kwadrat 4x4 z usuniętymi czterema elementami na jego rogach), można doskonale obejść się bez planszy i grać po prostu na stole lub niebieskim obrusie. Trzeci element to coś, na co szczególnie zwracam uwagę we wszystkich grach – mianowicie klimat. Bitwa o Tortugę sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z piratami, grabieżą, łupieniem i szpetnymi przekleństwami rzucanymi zza pustych beczek rumu. Ajaj kapitanie! Albo przynajmniej z papugą. Albo drewnianą nogą. Tutaj jednak nie mamy nic związanego z piratami, jedynym odnośnikiem do tego gatunku jest malutka czarna flaga na malutkim obrazku okrętu. Gdyby nie ona, można by nazwać grę: czarne vs. białe. Ten klimat jest tutaj bardzo ale to bardzo na siłę. Cóż, chwyty marketingowe obecne są wszędzie. Już na bieżąco w trakcie rozgrywki na myśl cisnęły mi się także różne modyfikacje / ulepszenia i dodawanie nowych zasad, by uczynić rozgrywkę bardziej ... urozmaiconą. Zachęcam do eksperymentowania na tym polu we własnym zakresie.



Plusy

Każda gra ma swoje plusy, i wszystkich, którzy mogą poczuć się zniechęceni od razu uspokajam: gra jest świetnym narzędziem do nauki myślenia strategicznego oraz rozwijania umiejętności przewidywania przynajmniej jednego ruchu naprzód dla ... dzieci. Jest to idealna planszówka do zabawy z najmłodszymi, by w przyjemny sposób pokazać im proste ciągi sekwencji zbijań. Mając do dyspozycji tylko kilka możliwych ruchów na turę, gra nie męczy i jest doskonałą wprawką do szachów, ponieważ tak naprawdę gramy dwoma pionami, dwoma pół-gońcami i dwoma pół-hetmanami, tyle że odkrywanymi losowo na mapie. Kolejny plus to fakt że gra jest praktycznie niezniszczalna. Bardzo trudno zrobić krzywdę twardym drewnianym klockom. Jest idealna na plażę i wszędzie tam, gdzie mamy wolny kwadrans, odrobinę miejsca i brak innych rozrywek. Ostatni element, który może przechylić szalę na korzyść Bitwy o Tortugę, to losowość rozgrywki. Nie znając początkowego ustawienia okrętów może się okazać, że jesteśmy otoczeni wrogimi statkami, albo że próba ratunku w rezultacie jeszcze bardziej pogorszy naszą sytuację. Mając do dyspozycji sześć okrętów, warto rozważyć od czasu do czasu prawdopodobieństwo odkrycia danego statku i to, jak wpłynie to na sytuację na polu bitwy. Ten mały dreszczyk emocji związany z dylematem: "lepiej odkryć czy poruszyć" czy "gdzie jest schowany mój trójmasztowiec" gwarantuje, że każda rozgrywka będzie inna i żaden układ nigdy się nie powtórzy. Oczywiście odkrywanie samych statków wrogiej frakcji jest frustrujące (dla przeciwnika), ale bez elementu losowego ta gra po prostu by się nie udała.



Podsumowanie

"Bitwa o Tortugę" to mini-gra, której nauka zasad zajmuje dosłownie pięć minut. Rozgrywka trwa drugie tyle, więc jest idealna dla z reguły niecierpliwych młodych graczy. Analitycy i matematycy mogą skupić się na obliczaniu prawdopodobieństwa warunkowego w zbiorze zamkniętym o znanym rozkładzie. Miłośnicy piratów mogą zawsze wybierać frakcję piracką i przy złym ruchu miotać w przeciwnika przekleństwa w stylu: "Do stu zdechłych wielorybów i stu beczek zjełczałego rumu!" Starsi natomiast mogą na chwilę zapomnieć o codziennych sprawach i powrócić do niezapomnianego klimatu z dawnych czasów, gdy królową planszówek była  gra w statki rysowana na kartce wyrwanej z zeszytu od matematyki.

Ahoj, do zobaczenia na przyjaznych wodach!
kapitan Kamil



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz