MINECRAFT(ing) - playing, creating, reading

nie ma co udawać, choć rzadko o tym piszę, nie żyjemy w "analogowej bańce" i całkowitym oderwaniu od cyfrowej rzeczywistości
prócz książek i planszówek wieczory często urozmaica nam Netflix albo Steam, a komunikatory i gry w sieci stanowią element relacji towarzyskich...

w związku z powyższym, oboje z J. dobrze wiemy również, co to Minecraft

dla jasności: 
jest to gra komputerowa o charakterystycznej grafice, w której trójwymiarowa przestrzeń wypełniona jest elementami tworzonymi na bazie sześcianów
gracze mogą budować i niszczyć fragmenty tego świata, gromadzić kostki-surowce, produkować przedmioty, czy walczyć, realizując cele odpowiednie dla różnych trybów rozgrywki (jak tryb przygodowy, tryb kreatywny, tryb przetrwania itd.)

Minecraft w przeciągu zaledwie kilku ostatnich lat stał się niesamowicie popularny wśród dzieci i młodzieży

co ciekawe, okazuje się, że szczególnie lubią go osoby z zamiłowaniem do matematyki, a nawet podobno stwierdzono korelację pomiędzy wyższą niż przeciętna inteligencją i zamiłowaniem do spędzania czasu w tym uniwersum
mówi się także - choć to może tylko slogany, w które chcemy wierzyć my, rodzice - że rozwija kreatywność, uczy współpracy i nieszablonowego myślenia, a dla wielu młodych graczy stanowi wstęp do nauki programowania

jedno jest pewne - zapalonych graczy książki związane z Minecraftem skutecznie zachęcają do czytania!
i dlatego przedstawiam tu dziś dwie pozycje, które za chwilę trafią w najlepsze ręce, by, mam nadzieję, na gruncie wielkiej pasji pomóc utrzymać również zainteresowanie słowem pisanym :)

Minecraft. Krach w kodzie!

zamówiłam dla E., który "wsiąkł" w opowieści o przyjaciołach przeżywających minecraftowe przygody w serii książek „Kroniki ze Stonesword”

Książka opowiada dalsze przygody Morgana, Harper, Po, Jodi oraz Theo, czyli bohaterów znanych z „Kronik z Woodsword”. Bazująca na najpopularniejszej grze wszech czasów nowa seria powieści zabierze grupkę przyjaciół w jeszcze bardziej niesamowitą przygodę do świata Minecrafta.

to świetna sprawa widzieć, jak ktoś nie wybiera się w odwiedziny, nie spakowawszy czytanej akurat powieści!
o czym będzie mógł czytać dalej?
(uwaga spoiler!)

Ktoś, albo coś, zmieniło w kamień Króla Przywoływaczy. Nowy gracz – Theo – dołącza do zespołu, by przywrócić ich byłego wroga do normalności. Chłopiec zna się na kodowaniu jak mało kto, ale czy jego umiejętności okażą się wystarczające?

mam nadzieję, że nowa saga też się spodoba :)

z kolei dla P., który według swojego kuzyna jest najbardziej zaangażowany w poszukiwanie nowych rozwiązań w świecie gry, mam

Minecraft. Podręcznik kreatywności

to podobno "jedyna książka, której potrzebuje, aby nadać nowy wymiar swoim zdolnościom"

oto jak zachęcają do lektury jego autorzy:

Dowiedz się krok po kroku, jak wznosić pierwsze budowle, w jaki sposób je oświetlać, jakie są style budowlane i jak stosować różne blokowe triki. W naszym podręczniku znajdziesz też rady prosto od ekspertów w budowaniu, które z pewnością cię zainspirują!
mnogość kosteczkowych projektów, rysunków i podpowiedzi na stronach tej książki mnie nieco oszołomiła, ale dla zaangażowanych projektantów wydaje się być niezłym źródłem natchnienia i motywacji
gdzieniegdzie pojawiają się tu też możliwe do zastosowania skróty, czy komendy, które być może przydadzą się miłośnikom tworzenia własnych rozwiązań i mechanizmów

P.! wiem, że to nie redstone, ale o tym też jeszcze czegoś poszukam ;)


oba tytuły zostały przygotowane we współpracy z producentami gry Minecraft, jako produkt oficjalny
dzięki, HarperKids!

ilustracja tytułowa i konsultacja merytoryczna - J.N. 
dzięki, synu!
Czytaj dalej

książki pełne ciepła by Kiereś&Musierowicz

przyznam szczerze, że choć zaczytywałam się niegdyś w książkach Małgorzaty Musierowicz, niewiele szczegółów pamiętam z Jeżycjady
w porównaniu z fantastyką, reportażami z podróży, czy literaturą faktu, z którymi ją przeplatałam, były to takie (bez urazy) "książki o niczym" - z mniej wartką akcją, zwyczajniejszymi bohaterami...
ale rodzinna atmosfera, optymizm, radosne ilustracje i postaci, z którymi chciałoby się zaprzyjaźnić, pozostają w pamięci i nawet nieco zatarte wspomnienie tamtej lektury sprawia, że robi się cieplej na sercu
 
dziś młodzież w wieku 8-12 lat może doświadczyć tego samego, dzięki książkom Emilii Kiereś
 

znajdą w nich niezwykłe opowieści o zwyczajnym życiu dzieci takich, jak one

Srebrny dzwoneczek

nieśmiała dziewczynka wakacje przed pójściem do pierwszej klasy spędza u cioci za miastem
samodzielnie eksploruje ogród i sąsiedztwo, odkrywając przy okazji, że za sąsiadkę ma Prawdziwą Wróżkę
razem z Marysią uczymy się odstraszać szpaki dzwoneczkami, że pielenie grządek może dawać sporo satysfakcji, a zabawy na dworze zaostrzają apetyt
a także odkrywamy, że choć zarówno z kotami, jak i ludźmi czasem trudno się zaprzyjaźnić, to nie należy się zniechęcać pierwszym wrażeniem...

obrazu dopełniają sielskie akwarele Małgorzaty Musierowicz

"ciepła i pełna uroku" - tak pisze o tej opowieści w zapowiedzi wydawca
i cóż, taka właśnie jest :)

a w dodatku ma swój ciąg dalszy!

Złota gwiazdka

niespodziewanie, po bodajże ośmiu latach (podobnie w treści, jak rzeczywistości), autorka zdecydowała się ponownie zaprosić czytelników do domu cioci Ani
spotkamy tam tym razem nie tylko Marysię, która z nieśmiałej przed-szkolaczki stała się bystrą nastolatką i Antosia, czyli jej niegdyś oczekiwanego, a dziś całkiem wyrośniętego, samodzielnego młodszego brata
w komplecie wystąpią rodzice i ciocia, a także kolejny, zupełnie nowy, braciszek oraz, nadal "pozytywnie zakręcony", już-wujek Eryk i jego córka - Tereska
tym razem to Antek przeżywa trudne chwile i małe-wielkie przygody
samemu zmagając się z poczuciem odrzucenia, znajduje w sobie wiele empatii i zrozumienia dla trudnej sytuacji nowej koleżanki 
i robi wszystko, żeby nie była smutna w Wigilię 
bo strach i samotność najtrudniejsze bywają przed świętami...
na szczęście ta historia ma dobre zakończenie!
a także kilka bardzo radosnych scenek rodzinnych i ogólnie optymistyczny wydźwięk

ot, bożonarodzeniowa opowiastka, która jednak przywołuje uśmiech, a może nawet przywraca wiarę w magię świąt...?

 
warto podsunąć młodszej młodzieży!
tylko czy uda się na chwilę oderwać ich od powieści Kosika, Harrego Pottera, czy historii rodem z Minecrafta?
na pewno nie zaszkodzi spróbować :)


za egzemplarze dziękuję wydawnictwu HarperKids

Czytaj dalej

moje (tetrisowe) miasto legacy

gry planszowe to antonim nudy
o zawrót głowy przyprawia ich różnorodność - graficzna, tematyczna i mechaniczna
czasem wydaje się nam, że 'wszystko już było', ale twórcy i wydawcy stale zaskakują :)

takiej planszówki wcześniej nie znałam!

oto gra-układanka z fabułą, typu legacy (z plusem):

Moje miasto


gry planszowe, w których zapełniamy przestrzeń elementami kojarzącymi się z Tetrisem*, stanowią w większości abstrakcyjne wyzwanie dla wyobraźni przestrzennej i rodzaj geometrycznej łamigłówki

gry fabularne opierają się na scenariuszach opisujących świat przedstawiony i cele, które realizuje się w trakcie rozgrywki

gry legacy mają wpisaną w swój charakter nie tylko unikalność, niepowtarzalność rozgrywki (która wszak jest pożądaną cechą każdej planszówki!), ale de facto jej jednorazowość
w trakcie rozgrywki odkrywamy nowe fakty, poznajemy kolejne reguły, modyfikujemy plansze, niszczymy niektóre elementy, nieodwracalnie zamykając sobie drogę do powtórek

Moje miasto łączy elementy wszystkich powyższych
choć fabuły jest tu najmniej, a 'legacy' tylko trochę, świetnie uzupełniają one "suchą", mogącą kojarzyć się z układaniem puzzli mechanikę, tworząc klimatyczną otoczkę

"Po długiej podróży w końcu dotarliście do nowego, wspaniałego świata. Od razu zabieracie się do budowy i rozwoju waszych miast!


podstawowa rozgrywka przygotowana została jako kampania złożona z 24 epizodów, czyli etapów, w trakcie których gracze mają stopniowo udoskonalać swoje miasta (tudzież umiejętność ich rozwijania, bo za każdym razem budujemy od nowa...)

każdy - od 2 do 4 grających - otrzymuje swoją planszę-mapę i zestaw kafelków-budynków, które będzie na niej rozmieszczał
pole gry stanowi siatka kwadratów, a elementy układanki to polimino, o powierzchni od 2 do 5 takich "kratek"
nasze zadanie to jak najściślej wypełnić pustkę na mapie, używając kafelków w kolejności narzuconej przez talię kart i trzymając się kilku (na początku...) podstawowych zasad 


gramy indywidualnie, praktycznie bez interakcji, porównując jedynie co jakiś czas swoje osiągnięcia
ukończenie każdego z etapów skutkuje przyznaniem punktowej nagrody i drobnego "hamulca" najlepszemu oraz handicapów wspomagających pozostałych, w celu wyrównania szans w następnej rundzie

z każdym kolejnym epizodem przybywa reguł i elementów (np. naklejek na planszy, kafelków itp.), rośnie poziom wyzwania i emocji, a także ciekawość, co jeszcze skrywają nadal zamknięte koperty...


zaledwie kilka początkowych godzin grania (do 24 epizodu mamy jeszcze daleko!), nie uprawnia mnie do wydania ostatecznej opinii
niemniej już na tym etapie mogę stwierdzić, że rozwojowy charakter rozgrywki nadaje jej wyjątkowego kolorytu, a ciągła ewolucja zasad i warunków początkowych na planszy zmusza do intensywnej pracy umysłowej


mimo poważnych oporów co do "gier na raz", chyba zaczęłam doceniać uroki mechanizmu legacy ;)
prawdopodobnie nie skusiłabym się wszakże na Moje miasto, gdyby nie pewność, że nie jest to gra całkowicie jednorazowa
autor - czy wspomniałam już, że to niezastąpiony w podobnie do bólu prostych, zdroworozsądkowych rozwiązaniach Reiner Knizia? - pozostawia graczom furtkę, w postaci niemodyfikowanej drugiej strony planszy
możemy na niej prowadzić niezliczone partie o średnim poziomie trudności (myślę, że nawet rodzinnie, z dziećmi poniżej 'okładkowego' wieku 10+)
...i, choć to już nie to samo, prawdopodobnie niejednokrotnie będziemy :)


egzemplarz gry otrzymałam dzięki popularyzującej gry planszowe akcji księgarni Tania książka
dziękuję!


__
lubimy takie gry-układanki! mimo wspólnej bazy, każda jest inna, by wspomnieć tylko takie jak Pentomino, FITS, BITS, Ubongo, Ogródek, Król Popiel, Patchwork, Calico...


 
Czytaj dalej

podróż pingwina Przemysława

lubicie pingwiny?
a rysunki Macieja Szymanowicza?
a gry Naszej Księgarni?
no przecież, kto by nie lubił! :)
teraz spróbujcie wyobrazić sobie 3 w 1, łączące w sobie wszystkie powyższe...

albo po prostu spójrzcie niżej :)
na

Podróż w czasie


nie mogłam pozostać obojętna wobec takiej okładki <3
a szybko okazało się, że to nie koniec atrakcji
autorem mechaniki gry kryjącej się w tym ślicznym pudełku jest bowiem nie kto inny jak... Reiner Knizia!
mamy tu zatem za przewodnika nie tylko ślicznego, drewnianego pingwinka Przemysława, ale i specjalistę od przyjaznej matematyki i prostych a pomysłowych rozwiązań

nie pozostało nic innego, jak tylko wyruszyć na tę wycieczkę :)

tytułowa podróż w czasie szybko okazuje się tak naprawdę wyprawą w krainę fantazji i... do zakamarków własnej pamięci

 
bajecznie kolorowe elementy "planszy" (czyli 5-elementowego pola gry) układamy według swojego pomysłu
dla każdej rozgrywki może to być inna kompozycja dwustronnych kafelków
następnie gracze (od 2 do 5, albo nawet kilku więcej, od lat 4 do 104) kolejno losują kartoniki z klepsydrą na rewersie i opowiadają krótkie historyjki związane z prostymi rysunkami z awersu
wyzwanie polega na tym, by swoją opowieść powiązać z jedną z lokalizacji na torze gry
ot, na przykład upleść historię o tym, co ośmiornica w kąpieli miała wspólnego z kawałkiem żółtego sera...

 
kafelki kolejno lądują (już zakryte!) w pobliżu odpowiedniej lokalizacji
Przemysław, wzorem wielu obieżyświatów, słucha uważnie i dopiero gdy pozna wszystkie opowiadania wyrusza w drogę
miejsce startu wyznacza ostatni opowiadający, dalszą trasę determinują rzuty kostką
gracz rzuca, przesuwa pingwinka i... próbuje sobie przypomnieć co o danym miejscu wie (tj. jaki przedmiot kryje się pod najbliższą klepsydrą)
wyzwanie polega na tym, że odgadnięte przedmioty zabieramy jako trofea, a na ich miejsce wykładamy nowe, oczywiście tworząc kolejne "wspomnienia" z podróży
 
dodatkową atrakcją/ćwiczeniem dla dzieci może być zastosowanie żetonów z buźkami wyrażającymi uczucia
grając w wariant 'pełen emocji' treść opowiadań trzeba dostosować tak, by kojarzyła się z radością, strachem, gniewem, zaskoczeniem, smutkiem
przypomnieć ją sobie potem może łatwiej, ale stworzyć - nie zawsze...


gra zachwyca nie tylko wizualnie
jest naprawdę niezwykła w swojej prostocie!
przyciąga i angażuje, bawi, ćwiczy pamięć, pobudza kreatywność
 
to niby nic takiego, zapamiętujemy wszak zaledwie 10 elementów... ale ciągłe zmiany na planszy, myślenie nad własną historią, skojarzenia z poprzednich rozgrywek i każda chwila rozkojarzenia skutkują całkowitym pomieszaniem i tak absurdalnych "faktów" :)

wykonanie również na najwyższym poziomie - elementy spokojnie przetrwają spotkanie z przedszkolakami
bardzo polecam nie tylko najmłodszym! *



__
granie podobało się dzieciom, mamie i babci, a także Paniom w Klubie Seniora
te pierwsze oczywiście radziły sobie najlepiej, ale ostatnie wykazywały najwięcej entuzjazmu ;)
 
egzemplarz jest dostępny do wypożyczeń w Filii Nr 1 Biblioteki Miejskiej w Grudziądzu, dzięki wydawnictwu Nasza Księgarnia 
dziękujemy!
Czytaj dalej

kooperacja z trzylatkiem? Na barana

to jasne, że nikt nie lubi przegrywać, ale przedszkolaki chyba najbardziej
takie, na przykład, trzylatki, chciałyby zawsze wygrywać
więcej, czasem nie da się z nimi nawet grać inaczej niż na ich własnych zasadach ;)
i co z tym zrobić? pozwolić? zakazywać? czekać, aż dorosną?
najlepiej grać razem, wspólnie omawiać i odpowiednio dostosowywać reguły (a następnie się do nich) i wygrywać (a czasem ponosić porażkę...) w drużynie!
o to właśnie chodzi w grach kooperacyjnych, o czym najlepiej wiedzą twórcy naszej najnowszej, czyli

Na barana!

gra stanowi kolejną pozycje w dorobku doświadczonych na tym polu autorów - Sunny Games kooperacją stoi, a ich pomysły od lat są z sukcesem przenoszone na nasz grunt w postaci serii "Rodzinka wygrywa" (>>KLIK<<)

tym razem bawimy się na spacerze z rodziną:

W słoneczny wiosenny poranek rodzinka Grywalskich wybrała się do parku! Ale co to?! Nagły podmuch wiatru porwał piłkę i latawiec!
Czy tata i mama podsadzą dzieciaki na tyle wysoko, żeby zdjąć z drzewa wszystkie zabawki?
Tym bardziej, że zbliża się wieczór i muszą zdążyć przed zachodem słońca.
Gracze poruszają się pionkami po planszy wokół drzewa, oraz ustawiają pionki jeden na drugim, aby zebrać 4 żetony zabawek, zanim żeton słońca dotrze na koniec swojego toru.

W ­grze nie występuje rywalizacja między ­graczami, ponieważ wszyscy mają wspólny cel.

pomysłodawcy z pewnością wiedzieli, co robią, bo skutecznie przyciągnęli uwagę i zajęli głównego odbiorcę (S., lat niemal 3)

samo montowanie planszy (trójwymiarowej!), sprawdzenie dopasowania pionków i działania "koła fortuny", czy wyszukiwanie portretów zwierzaczków w ogródku, już stanowiło dobrą zabawę*

niestety, z grą zgodnie z zasadami poszło nam nieco gorzej**

reguły owe zakładają umiejętne i celowe przemieszczanie "członków rodziny" na terenie ogrodu tak, by wspierając się nawzajem (tj. grupując w określonej jego części i stając sobie wzajemnie na ramionach) zebrali zabłąkane pomiędzy gałęziami centralnie umieszczonego drzewa zabawki

każdy ruch tożsamy jest z upływem czasu, który zaznaczamy korzystając z równie przemyślnego, co ślicznego systemu, czyli słoneczkiem wędrującym po tęczy  

małe paluszki S. od czasu do czasu strącały żetony niepewnie umocowane na drzewie, potrącały ślizgające się na ścieżkach planszy pionki ("mamo, cicimaj!"), nie były w stanie przesunąć słoneczka, oczywiście wzbudzając frustrację...
z tego powodu grę rekomenduję raczej maluchom dobrze po trzecich urodzinach, niż takim tuż przed, choć i w ich przypadku istotne będzie współdziałanie z rodzicem lub rodzeństwem, a ustawianie pionków "na barana" okaże się niezłym treningiem małej motoryki

przedszkolaki-starszaki będą miały do wyboru także wersje bardziej urozmaicone - z wykorzystaniem żetonów zwierząt i/lub drugiej strony koła ze strzałką

myślę, że może im się spodobać :)

popatrzcie:




 

 

 

za grę dziękuję wydawnictwu Egmont, cytat w treści pochodzi z materiałów wydawcy

__

* rozkładanie i bawienie się pionkami po n-tym razie nadal się nie znudziło
obecnie najciekawsze jest umieszczanie żetonów ze zwierzakami na drzewie - najchętniej kreta, jako szczególnie zabawne ;) 
** ale do pełnej rozgrywki "dorośniemy" raz-dwa, czas tak szybko mija...

 

Czytaj dalej

najmłodszy czyta - komiksy

zgodnie z przewidywaniami czyt-matki (KLIK), u najmłodszego (lat niedługo trzy) nastąpił oczekiwany czytelniczy krok naprzód

kartonowe książeczki jednoobrazkowe (z pojedynczą ilustracją na każdej stronie) przeglądają się już za szybko
ciekawsze są "wypatrywanki" w rodzaju ulicy Czereśniowej (KLIK), czy Mamoko (KLIK), do których da się zadać tysiąc pytań, czy książki z okienkami, o pojazdach, o których można pogadać
idealne co do tematyki, objętości i formatu ponownie okazały się zeszyty Mądrej myszy (KLIK), tu jednak teksty są jeszcze trochę za długie...

zaistniało zapotrzebowanie na coś średnich gabarytów, a w przekazie pośredniego między samym obrazem (z podpisem) a opowieścią fabularną*, stąd u nas w tym miesiącu "w czytaniu", a tutaj dziś, dwa komiksy:

W cieniu drzew 

oraz

Bartłomiej i Karmelek

liczyłam, że sprawdzą się jako książeczki do ćwiczenia umiejętności skupienia na fabule i śledzenia historii

czy się nie zawiodłam?

przede wszystkim obie są kapitalnie narysowane i pięknie wydane
to już nie zeszyty z żółknacego papieru, które pamiętam ze swojego dzieciństwa, lecz prawdziwe minialbumy w grubej oprawie, z błyszczącymi kartami
do tego moja ulubiona paleta barw...

oczy w pełni usatysfakcjonowane, a to wszak w przypadku książek graficznych przynajmniej połowa sukcesu :)


a co do treści?

czytania tu po prawdzie niewiele, ale za to ile emocji! obie historie są "o czymś" - uczuciach, wzajemnych relacjach, akcjach i reakcjach

pan Zrzędek (w cieniu drzew) zmaga się z "urokami" jesieni 
liście na potęgę sypią mu się na podjazd, a tu jeszcze sąsiedzi wpraszają się na przedhibernacyjnego pędraka, hałasują przy gromadzeniu zapasów lub płaczą nad zniszczonym latawcem... 
kwaśne miny (S:"ciemu on zy?") maskują dobre serce marudnego borsuka, ale w tym lesie nikt nie zostanie bez pomocy!

Bartłomiej i Karmelek to ojciec i syn, którzy (w tym odcinku) poszukują idealnego miejsca do spędzenia czasu razem
wędrujemy wraz z nimi przez góry i pustynie, nurkujemy w poszukiwaniu wielorybów, a nawet lecimy na Księżyc, bo tata zrobiłby wszystko, by zabrać małego gdzieś, gdzie inni jeszcze nie byli
miło popatrzeć, jak wspólnie przeżywają przygody w drodze do celu (najlepszego miejsca), ale najwspanialsze jest zakończenie - uwaga, spoiler! - znalezienie go na rodzicielskich kolanach :)

pełen wachlarz uczuć na borsuczym pyszczku i Karmelkowa pointa - bezcenne!



bardzo jestem ciekawa kolejnych części
a S., zdaje się, też lektury nie odmówi :)

za egzemplarze dziękuję wyd. Egmont

__

* typowa fabuła "prawie bez obrazków" to póki co baśnie, audiobook o Zygzaku i od czasu do czasu Basia lub Edgar
i o nich też pewnie jeszcze napiszę :)

Czytaj dalej

Wojna cukierkowa

mieszkam z piątoklasistą, który dużo czyta - siłą rzeczy nazwisko Brandona Mulla nie jest mi obce 

najbardziej popularne serie, jak 'modny' "Basniobór", czy "Smocza straż" były nam jednak dotąd znane wyłącznie ze słyszenia, przeglądania opinii, opowiadań znajomych dzieci 
J. nie pała entuzjazmem do gatunku fantasy, nie chciał się nawet dać namówić na Harry'ego Pottera, więc nie naciskałam...

w zasięgu pojawiło się jednak cos nowego

Wojna cukierkowa

w ogromnym skrócie - przygody grupy dziesięciolatków, szczęściarzy (czy na pewno?), którzy mają w mieście sklepik z zaczarowanymi słodkościami
zabrzmiało przekonująco!

według J. okładkowy blurb mówi nawet za dużo - ucieszył się, że przeczytał go na sam koniec, bo, jak stwierdził, najlepsze było to, że nie wiedział, czego się spodziewać
dlatego w niniejszym wpisie nie zdradzimy żadnych więcej szczegółów 

poniżej rzut oka na okładkę (wiadomo - rzecz gustu) i garść wrażeń z lektury


"Wojna cukierkowa" to ciekawa książka.
Podoba mi się. 
Jeszcze się z taką nie spotkałem.
O czym? Trochę o magii, ale też o przyjaźni i zaufaniu.
Najważniejsza w niej jest dobra fabuła. Naprawdę dobra fabuła. Przerasta wszystko, nawet miejscami książki "Felix, Net i Nika". Jest więcej zwrotów akcji, powiązań... To sprawia przewagę, chociaż je oceniam podobnie.
Prolog na początku nie wiązał się z treścią, ale podsuwał pewne możliwości.
Potem się wszystko wyjaśniło, ale najpierw bardzo poplątało.
Zaskoczyły mnie pomysły na magiczne stwory - wręcz niesamowite.
Dziwię się jak ktoś się nagłówkował, żeby takie rzeczy wymyślić.
Bardzo fajna.
Zachęcam do przeczytania. <<
J., lat omc 11


osobisty egzemplarz przedpremierowy to nie lada wyróżnienie dla młodego czytelnika i na pewno znajdzie miejsce na regale
nie jestem jednak pewna, czy nasz recenzent zdecyduje się poczekać na wydanie kolejnych tomów w nowej oprawie...
ten "pochłonął" w trzy popołudnia i od razu po przeczytaniu zapytał o drugą część 

myślę, że to bardzo mocna rekomendacja :)


za egzemplarz dziękujemy Grupie Wydawniczej Foksal





Czytaj dalej