Kroniki rozdartego świata I

on - bystry, pracowity, spokojny zielarz-amator, rozdarty (?) między nie zrealizowanymi aspiracjami, a perspektywą spokojnej emerytury u boku pewnej buntowniczej, rudowłosej artystki,
one - piękne, zdolne, obdarzone niezwykłymi umiejętnościami, samodzielne i zaradne kobiety, umiejące podporządkować sobie rzeczywistość,
a wokół nich świat pełen niebezpieczeństw, intryg i malowniczych krajobrazów
brzmi jak solidna podstawa dla ciekawej opowieści?
a jeszcze nawet nie wspomniałam o czarach!
dodajmy więc potężne duszosmoki, księżniczkę wyjątkowo utalentowaną w dziedzinie zaklęć Creo, Feuerkind "po przejściach", dysponującą ogromnym, lecz nie ujarzmionym potencjałem i dwie doświadczone, ekscentryczne czarownice
oraz
naszpikowany magią ciąg wydarzeń z przeszłości, który prowadzi naszych bohaterów przez tajemniczą Pustkę na niezbadane rubieże drugiej strony świata, gdzie czekają na nich miedzy innymi wojsko bohaterskiej pani generał, efekty uboczne postępującego Rozdarcia i lokalne choroby zakaźne

Aleksandra Janusz na tym fundamencie stworzyła (a może tylko pozwoliła, żeby "puchła i powoli zmieniała kształt"?) powieść "Asystent czarodziejki" - pierwszą część "Kronik Rozdartego Świata"

grafika - platon24.pl
tło fabularne zarysowane zostało z rozmachem, a jednocześnie dość oględnie - zgodnie z zasadą "dotrzemy na miejsce, to przyjrzymy się bliżej"
podobnie stopniowo poznajemy kolejne cechy, możliwości i przeszłość bohaterów
akcja rozwija się zgodnie z wszelkimi prawidłami powieści przygodowej - czytelnik dostaje nieco czasu na oswojenie się z codziennością Arborii, polubienie bohaterów (o ile będzie w stanie przymknąć oko na ich frymuśne, wieloczłonowe nazwiska), ogarnięcie podstaw lokalnego czarnoksięstwa (swoja drogą, nic ciekawego - czysta matematyka...)
a już za chwilę ludzie giną / odkrywają nieznane dotąd talenty / ożywiają nieumarłych itp.

w zasadzie w trakcie lektury nie można narzekać na nudę:
Vincenta i jego narzeczoną, Czarną Meg i jej rumiankową przyjaciółkę, Kat oraz Lily, prócz takich codziennych zajęć jak rozwijanie (samosprzątającego się! - też taki chcę!) domu z walizki, okazjonalnego "zaszywania" skaz w poszyciu Świata, ćwiczeń w "obliczaniu" zaklęć oraz uroków i/lub programowaniu szklanej kuli, spotykają nieoczekiwane komplikacje
utrata (tudzież odkrycie) źródła własnej magicznej mocy, walka ze smokiem, perypetie w szkole magii prowadzonej przez charyzmatycznego dyrektora, "teleportacja" do rzeczywistości równoległej (a jednocześnie przeniesienie do czasów epoki feudalnej w przededniu rewolucji), dzielna drużyna, której zadaniem jest uratować świat...
z czymś Wam się to kojarzy? ja mam skojarzeń całkiem sporo
dzieje się dużo, trudno zaprzeczyć, ale trudno też pozbyć się wrażenia, że to wszystko już było...
[ok, przyznaję, nie pamiętam, żebym wcześniej słyszała o jakimś altruistycznym trytonie ;)]
nic to, umiejętne zmieszanie sprawdzonych składników to też sztuka! biorąc pod uwagę wartkość akcji, można powiedzieć, że autorka opanowała ją całkiem nieźle i uzyskała dość interesujący efekt
niestety,
pozostaje jeszcze kwestia języka
"Kroniki rozdartego świata" - czyż to nie brzmi pięknie? tak tajemniczo, wręcz poetycko
może to właśnie ten tytuł i "stylowa" okładka (brawa dla graficzki!) sprawiły, że miałam zbyt wygórowane oczekiwania?
zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię
niewykluczone, że młodzieży spodoba się "naparzanie różdżkami", "podrasowywanie zaklęć", "żarcie" magicznej energii, przyznawanie się do "spartolenia" sprawy etc., osobiście wolałabym jednak nie czytać tego typu łaciny, zamiast polskiego języka literackiego
prócz (zbyt) bezpośredniego tonu, uwierało mnie także podczas lektury wielokrotne wykładanie realiów świata przedstawionego metodą szpadla (teoria mocy, historia rozdarcia, prawa i obowiązki czarodzieja, teoria mocy...), na przemian z używaniem "trudnych słów" dla podkreślenia powagi pewnych rytuałów (np. "przeprowadziła kilka przekształceń funkcji trygonometrycznych, aby prawidłowo uformować moc", czy "rozdęła nozdrza - zawsze to robi, kiedy różniczkuje"- !?)

sama autorka wydaj się być zadowolona ze swojego dzieła
jak pisze na swoim blogu:
"(...) to jest dokładnie taka książka, jakiej chciałam, a musiałam sobie sama napisać."
i dobrze, trzeba umieć odczuwać satysfakcję ze swojej pracy i pasji!
być może Wam "Asystent czarodziejki" również przypadnie do gustu

mnie pozostaje chyba tylko cieszyć się, że książkę "science-fantasy", której ja zawsze szukałam, napisał już Jarosław Grzędowicz :)


za egzemplarz "Asystenta..." dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz