spacery czwartkowe

ze względu na moją pracę mimo upałów siedzimy w mieście

Grudziądzto znaczy nie do końca "siedzimy" i kiedy tylko się da prawie nie w mieście :P
na szczęście Grudziądz nie jest miastem przemysłowym, wielką metropolią ani skupiskiem samych blokowisk i oferuje nam zarówno parki, jak i las, rzeki oraz jeziora w swoich granicach - korzystamy więc z tego ile się da

to znaczy głównie we wtorki, czwartki i niedziele :)


Janek, trochę w przeciwieństwie do mnie, jest wielkim fanem turystyki miejskiej
o ile długie spacery w lesie (a czasem i powrót z przedszkola na własnych nogach :P) wymagają skomplikowanego systemu zachęt i zagadywania, to w centrum wystarczają wszechobecne pojazdy komunikacji miejskiej oraz torowiska, żeby nóżki same niosły :)
nie narzekam - dzięki temu w zeszłym roku całkiem sprawnie i przyjemnie przez 5 dni zapoznawaliśmy się z Poznaniem, "przedeptaliśmy" Stare Miasto w Toruniu i Długo Targ w Gdańsku, a w tym roku spokojnie planuję wyjazd do Wrocławia - a przy tym wszelkie wyprawy do centrum naszego miasta również przebiegają bez zakłóceń...

tydzień temu pojechaliśmy nad Wisłę przy okazji - tata miał do nagrania materiał i obiecał synkowi lody...
przeszliśmy w sumie długą jak na małe nóżki trasę - nową ścieżką pieszo-rowerową nad Wisłą i przez błonia na Rynek i koło pomnika na Placu Niepodległości - oczywiście do Francuza
wyobrażenie celu dodawało sił :P

co ciekawe później było jeszcze bardziej ciekawie - ze względu na remont ul. Legionów tata Janka wywiózł nas na bezdroża niemal zahaczając o Cytadelę - mieliśmy masę śmiechu kiedy Janek nie rozpoznając okolicy (przynajmniej miałam okazję wytłumaczyć mu znaczenie słowa zaułki :P) pouczał kierowcę, że pomylił drogę i ma teraz, już! prawidłowo wieźć nas do biblioteki!
w końcu dowiózł - przynajmniej we względne pobliże - cóż to dla nas 500 m wzdłuż rozkopanego torowiska... dzięki widokowi na odsłonięte podkłady, "gołe" szyny i wykopy poniżej poziomu ulicy - J. szedł jak zaczarowany :P
a u celu - kolejny powód do radości (biblioteka zamknięta z powodu remontu, ale nam udało się zajrzeć)
- książki leżą poziomo tworząc istny labirynt wywróconych regałów w dużej sali - niesamowite wrażenie!
przy okazji przejrzeliśmy sobie najnowsze nabytki
Janek:
Opowiem ci, mamo, co robią mrówki - Bajerowicz Katarzyna, Brykczyński Marcin i Okładka
(z największym zaciekawieniem No3 - dobrze, że nie wie co wkleiłam, bo chyba wcale nie ten album o lokomotywach wybrał, tylko podobny i by mnie poprawiał :P, "Krecika" też wzięliśmy - spodobał się także Justynce, tylko mrówki poczytaliśmy "na miejscu")

a mama - serię Collins - "Igrzyska śmierci" ,"W kręgu..." i "Kosogłosa" (musiałam sprawdzić o co ten medialny szum.. wszystko już przeczytane, ale jakoś nie mam serca pisać recenzji)

i razem odszukaliśmy w albumie z drzewami brzozę, bo jakoś tak po drodze wynikło pytanie jakie ma owoce...

żeby sobie znów utrudnić dalej ruszyliśmy znów na nóżkach przez Ogród Botaniczny
- tu to dopiero można sobie pozadawać trudnych pytań!
na przykład o nazwę drzewa z pierzasto-plalczastymi liśćmi  przypominającymi te kasztanowca, ale owocami bez kolców - nadal nie wiem... (podejrzewam kasztanowiec czerwony, ale chyba muszę poczekać do przyszłorocznego kwitnienia - może wcześniej ktoś uzupełni tabliczkę :P)
na szczęście Janka bardziej zafascynowały inne - wachlarzowate liście - a o miłorzębie coś już umiałam mu powiedzieć - kaczki na Trynce, karmniki i drewniana kolejka na placu zabaw po wyjściu z ogrodu :)

co najdziwniejsze spacer zmęczył tylko mnie
Janek nie tylko nie zasnął w autobusie w drodze powrotnej (kierowcę "trzynastki" też chętnie by sprowadził na dobra drogę, bo "wcale nie jechał najszybszą trasą do babci Beatki"), ale miał jeszcze siłę hasać z kuzynostwem, a potem całkiem sprawnie uciekł ze mną przed burzą do domu :o

zuch chłopak z niego, stwierdziłam, więc można śmiało planować kolejne miejskie atrakcjie
- w niedzielę i wtorek uciekliśmy więc od upału na plażę - a nawet dwie plaże!
ale to już zupełnie inna historia...

2 komentarze :