już raz krótko wspomniałam, jak bardzo podoba mi się idea bycia wystarczająco dobrym rodzicem, którą w pełni podzielam z autorem książki o takim tytule - patrz post w grudniu 2012
pewnie dlatego, że jest mi tak bliska, zwrócił mają uwagę artykuł na ten temat w dzielnicyrodzica
pani psycholog Magdalena Chrzan-Dętkoś pisze:
"(matka) uczy się jaka ma być – nie z książek, poradników, ale raczej korzystając
z samej siebie i z faktu, że sama była niemowlęciem, dzieckiem.
„Wystarczająco dobra matka” w naturalny sposób rozwija się wraz ze swoim dzieckiem. O jego potrzebach uczy się od niego (...) matki lepiej wiedzą, jak postępować ze swoim dzieckiem niż radzą książki, poradniki, lekarze. (...) Jeśli (...) poziom stresu (i) lęków, nie utrudnia kobiecie korzystania z własnych doświadczeń i
ufaniu samej sobie, to będzie w stanie poradzić sobie zarówno z wyzwaniami macierzyństwa, jak i rozwojem siebie(...).
no cóż - według mnie to prawda
niestety
mam wrażenie, że zdecydowanie zbyt często początkowo optymistycznie nastawione do takich idei mamy spotykają się z kompletnym brakiem przyzwolenia otoczenia na bycie matką wystarczająco dobrą, wsłuchiwania się w siebie i dziecko, opieranie strategii wychowawczych o komunikację zamiast kary i zakazy...
po urodzeniu synka na każdym kroku czułam się oceniana
jakby bycie matką stanowiło nie przywilej kształtowania nowego człowieka, codzienną radość z podziwiania jego rozwoju, może możliwości wspólnego spędzania czasu, poznawania świata, lecz przede wszystkim serię obowiązków do spełnienia
obowiązków, które należy wypełniać bardzo sumiennie, bez zbędnych przerw na wgląd wgłąb siebie, obserwację reakcji dziecka, powolne dopasowywanie się do siebie - postępy są stale monitorowane!
"on CI... (nie śpi, nie je, nie mówi - można wpisać dowolny brak w edukacji, zachowaniu, rozwoju) ???" - jakby każdy człowiek - nawet ten malutki - nie robił, czego tam akurat nie robi, przede wszystkim SOBIE... i właściwie dlaczego nie miałby tego robić w swoim tempie, jeszcze nie dziś, później? czemu miałby nagle na zawołanie dopasować się do jakiejś statystyki czy wręcz widzimisię koleżanki znajomego, która mówi, że z w tym wieku niemowlę powinno już...
z każdej strony było słychać "dobre rady" wszechwiedzących ciotek i sąsiadek
- płacze bo mu za ciepło! za lekko ubierasz
- płacze bo zmarzł
- widać, że głodny
- brzuszek boli, bo za dużo na raz dałaś do zjedzenia
- pić się dziecku chce!
- za dużo pije i ciągle pielucha mokra - jak ma być spokojny?
- zły, bo niewyspany
- dlaczego na siłę usypiasz? dziecko zmęczone samo zaśnie...
i tak bez końca
czasem pewnie rzucane mimowolnie, jako "nieszkodliwy" komentarz, próbę nawiązania konwersacji, często kompletnie sprzeczne komunikaty zwielokrotnione echem matczynej niepewności ("będziesz wiedziała czego chce, poznasz po tym jak płacze" - ileż razy nie poznałam!) stają się jednak powodem narastającej frustracji młodej mamy
a do tego jeszcze brak przyzwolenia na oderwanie się choćby na chwilę od "kieratu" codzienności
już nie raz słyszałam: "nie radzisz sobie?" gdy Janek płakał, nie spał i wymagał ciągłej uwagi, a pranie
leżało nie poskładane, w kuchni bałagan - nie radzisz?? ale bez woli
pomocy...
ogarnij, zajmij się nim, dlaczego miałbym to zrobić za Ciebie? ja nie umiem - przecież ty jesteś matką!
jakby sam fakt wydania potomka na świat dawał nadludzkie siły - wytrzymałość fizyczną, cierpliwość, umiejętność obywania się bez snu, zdolność czytania w niemowlęcych myślach...
podręcznik można przeczytać i "przefiltrować" przez swoje poglądy i potrzeby - zastosować rady, które uznajemy za konstruktywne, odrzucić pozostałe - bez zbędnych emocji, opinię lekarza skonfrontować z poradami innych specjalistów, ekspertów
tymczasem codzienne oceny wystawiane (często nieświadomie) przez najbliższych i pozbawione empatii opinie odbierane jako krytyka, niebezpiecznie podwyższają wspomniany przez panią psycholog w cytowanym na początku artykule "poziom stresu i lęków" i powodują narastanie odczucia, że tak naprawdę nie jestem (i nie będę?) dla swojego dziecka nie tylko idealną, ale nawet dobrą matką - a może nawet matką wystarczająco dobrą...?
niedawno znalazłam w sieci zwerbalizowaną ilustrację do tego obrazka - zamieszczam poniżej (mam nadzieję, ze autorka nie weźmie mi za złe, ale sama nie umiem tak trafnie formułować myśli):
"Kurczę, w ogóle nie mam poczucia humoru na temat tego, czemu może być
winna matka.
Bo że odmarzniętym uszom i smarkom to fundament.
Jest również winna zahamowaniom. Psychicznym dewiacjom (bo nie karmiła piersią,
albo
karmiła zbyt zachłannie). (...) Właściwie – cokolwiek się
stanie z
dzieckiem i kiedykolwiek, winę
za to ponosi matka. Ta wina się nie
przedawnia.
Nie ulegnie zatarciu. W ogóle, ma wieczystą
gwarancję." (zimnoblog.blogspot.com)
przerysowane, ale jakże prawdziwe - w każdej chwili musimy być przygotowane na taką ocenę, która obudzi wyrzuty sumienia, a jeszcze częściej na wewnętrzna walkę z własnymi wątpliwościami...
i jakoś tak do końca nie wierzę w matkę wystarczająco dobrą, która chociaż od czasu do czasu nie chciałaby być idealna - pozbyć się raz na zawsze złości i frustracji, zamiast tylko umieć chronić przed nią dziecko i nie musieć nigdy słuchać rozdzierającego serce płaczu w reakcji na odmowę czegoś swojemu skarbowi...
przepieknie napisane.
OdpowiedzUsuńCiocia dobra rada nie raz krew nam psuła a mimo to jestem "wystarczająco dobra" :)
OdpowiedzUsuńoj, jak ja Ciebie dobrze rozumiem. Już się nasłuchałam, że "za bardzo wyciszyłam dziecko", bo noszę w chuście, bo przytulam na żądanie, bo maluch bał się swego czasu włączonego odkurzacza... poza tym oczywiście rozpieściłam bachora i jeszcze zobaczę, jak mi pokaże... (nie bardzo wiem, co ma mi pokazać, ale pewnie coś złego).
OdpowiedzUsuńWątpliwości mnie zagryzały, a poniekąd podgryzają nadal.. Kiedyś uznałam biblijnie, że po owocach ich poznacie. I sobie odpuściłam. Że nie muszę udowodnić całemu światu, że jestem najlepsza. Jestem najlepsza dla mojego chłopczyka.
A komentarze powoli cichną, bo chłopczyk całym sobą pokazuje, że obrana przeze mnie droga sprawdza się...
Co nie zmienia faktu, że zgryzoty są i będą, pewnie do końca życia. Wyrzuty sumienia za brak entuzjazmu wobec kolejnej nocnej pobudki... itp.
Dziękuję Ci za ten wpis. I życzę wytrwałości wobec siebie ;-)
Pozostaje postawić sobie pytanie - Kto w nas wzbudza takie odczucia? Czy nie są to przypadkiem matki które x lat wcześniej przeżywały te same konflikty wewnętrzne i walczyły z "dobrymi" radami kolejnych mam? Czy najmłodsze pokolenie czeka to samo, tylko tym razem z naszej strony? Oczywiście większość z nas odpowie "nie - nauczona doświadczeniem będę mądrzejsza" - ale jak będzie naprawdę? ;)
OdpowiedzUsuń