toruńskie impresje - spacerowo i książkowo

to od nas zaledwie rzut kamieniem, a urok Starego Miasta kusi i przyciąga, co jakiś czas więc się tam wybieramy - spacerujemy, zwiedzamy i zajadamy się jego sztandarowymi wypiekami

TORUŃ i pierniki,

bo to o nich oczywiście mowa, są wizytówką regionu, której dotychczasowy brak na tym blogu najwyższa pora uzupełnić!

w Toruniu bywamy regularnie (w tym roku ze 3 razy) i za każdym razem odkrywamy coś nowego - ciekawe muzeum, urokliwy zakątek, świetną imprezę
zebrało się sporo wspomnień i opowieści:
o Młynie Wiedzy, festiwalu światła, grającej fontannie, Coperniconie, ZOO z Ogrodem Botanicznym, "piernikowym" placu zabaw... nie da się tak od razu napisać o wszystkim!
zaczniemy więc od końca - czyli zamierzchłej przeszłości - i wstępnej, literackiej zachęty


dawno, dawno temu...

kiedy w interaktywnych muzeach stawialiśmy dopiero pierwsze kroki, jedno z nich przyciągnęło nas do siebie... zapachem wypełniającym wąską toruńską uliczkę
Żywe Muzeum Piernika odwiedziliśmy zimą 2014 roku, z 3-letnim wówczas smykiem, i choć on sam wiele dziś z tego nie pamięta, uważam, że to jeden z lepszych pomysłów na wczesną naukę historii przez doświadczenie


dzieci (i nie tylko!) mają tam okazję posłuchać o początkach toruńskiego piernikarstwa, ale przede wszystkim doskonale je sobie wyobrazić, poznając wszystkimi zmysłami - przyglądając się tradycyjnym sprzętom, wąchając poszczególne aromatyczne przyprawy, odmierzając składniki, ugniatając i formując własne wypieki
aż szkoda, że smakować nie bardzo wolno, ale to akurat zwykle nadrabiamy w firmowych sklepach Kopernika ;)
porządkując zwożone z wakacji skarby, znalazłam niedawno Jankowy "List wyuczony" - ślad tamtej wizyty, który przypomina, że jeden fach już w ręku ma - i paczuszkę z naszymi wyrobami
twarde są jak kamień, ale nadal pięknie pachną!


podobnie jak pewien kolorowy pierniczek - pamiątka z jednego z dorocznych obchodów Święta Piernika, widoczny ślad, że miasto dba o dobre skojarzenia z jednym ze swoich znaków rozpoznawczych

w tym roku pierwszy raz bliżej przyjrzeliśmy się innej wizytówce miasta

Dwór Artusa

to elegancki, okazały gmach, którego nie sposób nie zauważyć spacerując po Rynku Staromiejskim
ja po raz pierwszy zobaczyłam go w tym roku od wewnątrz, przy okazji udziału w spotkaniu autorskim Jarosława Grzędowicza i absolutnie wyjątkowego koncertu - tego - które odbyły się w ramach tegorocznego Copernikonu
sale robią wspaniałe wrażenie i stanowią (jeden z wielu) piękny fragment Starówki, zachęcający do bliższego obcowania ze sztuką i kulturą




tym razem konieczność odpowiadania na trudne dziecięce pytania stała się dodatkowo pretekstem do poszerzenia wiedzy na temat samego budynku...

--

Janek bardzo lubi wycieczki do Torunia, przede wszystkim dlatego, że mają tam rozbudowaną linię tramwajową i dobrą cukiernię przy Rynku, ale przy każdej wizycie prócz tych oczywistych przyjemności raczę go także "przemycanymi" na różne sposoby (a czasem wręcz wymuszanymi) głębszymi treściami
w minionym miesiącu korzystałam z takich źródeł:

"Baśnie i legendy polskie"


najnowszy zbiór tak przez nas lubianych "opowieści trochę prawdziwych, a trochę nie" z ilustracjami Mirosława Tokarczyka to nie jedyna tego typu książka w moich zbiorach
to, co czyni ją wyjątkową, to fakt, że zebrane w niej legendy nie są "ugrzecznione", wygładzone i przedstawione w konwencji bajeczki na dobranoc
znajdziemy tu bardziej i mniej znane, tradycyjne polskie podania w wersjach autorów, których nie trzeba przedstawiać - m.in. Chotomskiej, Kruger, Korczaka, Oppmana, Kasprowicza, Morcinka, Porazińskiej
to utwory często przemawiające do wyobraźni nie tylko znaną treścią, ale i wyjątkową formą, składnią, językiem
wszystkie zarazem niewiarygodne i do głębi prawdziwe, obrazują odwieczne ludzkie marzenia i potrzeby, w baśniowej, stymulującej wyobraźnię otoczce opisujące bogatą historię polskiej ziemi i wiecznie żywych w narodowej pamięci bohaterów
dają wspaniały pretekst do dalszej rozmowy o minionych wydarzeniach, ciekawych miejscach i ponadczasowych wartościach, o czym z resztą świetnie pisze w przedmowie do "Legend..." Marta Ziółkowska-Sobecka

dla nas ta książka to również punkt wyjścia do turystyczno-krajoznawczych wspominek i snucia kolejnych planów - "przewodnik" łączący miejsca, czasy, światy...
czytamy więc o pierwszym ogniu na Rozewiu, powstaniu Karpat, Morskiego Oka, Dunajca, poznańskich koziołkach, Wandzie, co nie chciała Niemca, Kindze, co żupy wniosła w wianie, przerwanym hejnale i ubitym smoku... i uśmiechamy się porozumiewawczo do siebie, łącząc mentalnie z całymi pokoleniami, które przed nami te same miejsca widziały i po swojemu sobie tłumaczyły
a poznając nowe historie - choćby Wigier, Tęczyna, Ojcowa budzimy w sobie ciekawość kolejnych, nieznanych szlaków...

znaleźliśmy tam także co nieco o piernikach:





o Dworze Artusa więcej dowiedziałam się z kolei z książeczki kupionej dla Janka w portierni

"Artur, Natalka i sekrety toruńskiego Dworu Artusa"


niepozorny zeszyt kryje w sobie opowieść fantastyczną - z elementami podróży w czasie i odrobiną magii - o losach toruńskiego zabytku na przestrzeni wieków
poznajemy oto zwyczajną rodzinę, która za sprawą niespotykanej awarii windy ("mamo! dlaczego my szliśmy po schodach!?") ma okazję naocznie poznać historię Dworu, jego zmieniające się funkcje i wydarzenia, jakich był świadkiem

jakkolwiek warstwa tekstowa i oprawa graficzna mogą być dyskusyjne (pewnie kwestia gustu), godna pochwały jest według mnie próba podania sporej porcji informacji w przemawiającej do młodego czytelnika formie - znajdziemy tu więc zachęcające do aktywnej lektury łamigłówki, zagadki, naklejki
a wszystko to okraszone reprodukcjami, zdjęciami, rycinami
jednym słowem bardzo wartościowy przekaz + solidna porcja wiedzy - tak jak lubię ;)
i co najważniejsze - J., mimo prawdopodobnie nadal nieco zbyt młodego na takie lektury wieku, [zaprawiony już jednak nieco na "Kronikach Archeo"] dał się "...sekretom Dworu Artusa" całkowicie pochłonąć i nakazał przeczytać sobie całość już w czasie naszej podróży powrotnej do domu

oby więcej takich przewodników dla dzieci!



rozpisałam się, a tu jeszcze Kopernik puka mnie w ramię...
no bo jak to, Toruń bez Mikołaja!?
cóż, do Planetarium i Obserwatorium, ani Domu Kopernika z J. jeszcze nie trafiłam, ale co nieco o lokalnej "gwieździe" światowej, bądź co bądź, sławy jednak wiedzieć powinien
stąd na jego półeczkę trafił także najnowszy zeszyt

Czytam sobie "Planety pana Mikołaja"


jako zwolenniczka przekazywania wszelkiej wiedzy od najmłodszych lat i szczepienia w maluchach ciekawości świata, jestem wielką fanką etykietki "Fakty" we wspomnianej serii
już najmłodsi czytelnicy mogą w ten sposób w przystępnej formie  poznać ważnych ludzi i wydarzenia i wyrobić sobie pewną mapę skojarzeń
do tego konkretnego tytułu nie podchodzę jednak specjalnie entuzjastycznie
autorki - Anna Czerińska-Rydel (tekst) i Katarzyna Bajerowicz (ilustracje) - zdecydowanie postawiły raczej na formę, niż treść, o życiu i dokonaniach astronoma, J. wiele się więc z niej nie dowiedział
mam wrażenie, że to książka bardziej dla tych, którzy na nieboskłon i gwiazdy patrzą okiem artysty malarza, kojarzą z magią i poezją, mniej dla żądnych faktów umysłów ścisłych
poznajemy tu więc Mikołaja jako ciekawego świata chłopca, który przygląda się niebu i (jakoś) kojarzy je z wirującymi przedmiotami i ludźmi, a w wieku dorosłym (ot, tak) ogłasza nową teorię
jak dla mnie to za wielkie uproszczenie nawet dla pięciolatka...
  
jakkolwiek przesłanie, że warto obserwować otaczający świat, które z opowieści jasno płynie, jest nie do przecenienia!




tak, rozpisałam się,
a najświeższych wspomnień z toruńskich wojaży i zachęcających widokówek jak na lekarstwo!
obiecuję, że następnym razem w ramach projektu Gdzie nogi poniosą sypnę fotkami,
bo Toruń naprawdę warto zobaczyć :)


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz