były lasy, rzeki (Osa i Wisła), Góry (Łosiowe), Łąka (Okrągła)
oraz przekraczanie granic - województwa i... własnej wytrzymałości na kilku sporych podjazdach :)
warto było trochę się napocić
dla kilku odkurzonych wspomnień (rower mi już bardziej skrzypi i klekocze, ale tata J. prawie się przez ostatnie 10 lat nie zmienił... )
i widoków:
J. jak zwykle dał radę (i liczne rady typu: "mamo! szybciej!" na podjazdach, albo "gońmy tatę!" w czasie zjazdu) - zbierał i rozdawał uśmiechy, zagadywał sympatyczne rowerzystki i ostatecznie nie dał się rozjechać wozowi technicznemu (ale na burę i szlaban na zabawę w szlaban zasłużył)
poza tym znów zaskoczył pamięcią i zmysłem orientacji:
w pewnym momencie trasa zatoczyła koło - Jan z daleka rozpoznał kościół w Wełczu i skomentował:
"pamiętam go z niedawna! tu był postój, a potem objechaliśmy w koło taki kwadrat!"
PS. tekstem wycieczki pozostaje jednak dla mnie inny dialog z cyklu "co w tej małej głowie siedzi?"
zniosło mnie na szutrze; tata J.: nie zajeżdżaj!
Jan: mamo! czy ty zajechałaś kiedyś tacie konia?!
PS.2 dla ciekawskich oraz obrońców zwierząt - odpowiedź brzmi: nigdy w życiu!
Piękna wycieczka - uwielbiam takie wypady!!!
OdpowiedzUsuńAle wspaniała wyprawa! :)
OdpowiedzUsuńDla takich widoków warto było się namęczyć. Przepiękne!
OdpowiedzUsuń