Strony

nowe książki na Dzień Dziecka - Basia wielka księga pytań, Ale samoloty, Moje emocje

co najmniej kilka razy w roku mam wrażenie, że zewsząd otaczają nas reklamy, nagabywania i porady, co też najlepiej kupić dziecku z okazji nadchodzącego święta
w maju, gdy tylko skończy się czas pierwszych komunii, rusza intensywna kampania promocji z okazji Dnia Dziecka
oczywiście, Drodzy Rodzice, jeśli macie w zwyczaju robienie "zakupowych" prezentów swoim pociechom, jestem przekonana, że jak najbardziej warto kupić książkę
czy jednak koniecznie musi być to nowość wydawnicza, która rzutem na taśmę z premierą "załapała się" na czas akurat przed danym świętem...?

tytuł wpisu miał być zatem trochę przekorny, bo (choć Dzień Dziecka tuż, tuż!) pokażę trzy wydane tej wiosny książki dla dzieci, które po prostu mi się spodobały i które wybrałam z oferty wydawnictwa z myślą o J. i moich siostrzeńcach
będą wręczone 1.06., albo kiedy indziej, z innej okazji, a nawet zupełnie bez ;)

oto co trafi w najbliższym czasie do małych rączek i biblioteczek:

- dla rezolutnej przedszkolaczki

Basia. Wielka księga pytań


Basię znamy i lubimy od dawna
(historię naszej Basio-czytelniczej znajomości można prześledzić tutaj: >>KLIK<<)
osobiście doceniam prosty, naturalny sposób w jaki autorka wplata w jej przygody ważne prawdy i wartości, bawi i uczy, bez nadmiernego moralizatorstwa i pouczania
ale przede wszystkim, tak jak Janek, chyba po prostu darzę sympatią całą jej wesołą rodzinkę, w której od początku widzimy nie obce, "papierowe" postaci, tylko jakby starych znajomych, kolegów z sąsiedztwa

tym razem dziewczynka w bluzeczce w paski, jak większość maluchów na pewnym etapie swojego życia, "przepytuje" rodziców, chcąc lepiej poznać i zrozumieć otaczającą rzeczywistość
zadaje zarówno trudne pytania na tematy egzystencjalne (jak: "a po co ja właściwie jestem na świecie?") jak, też trudne, o budowę i działanie przedmiotów, zdrowie, zwierzęta, uczucia
odpowiedzi, których udzielają Basi najbliżsi, ujęto w formę krótkich opowiadań i posegregowano tematycznie

graficznie książka jest nieodrodną siostrą pozostałych "Baś" - charakterystycznie ilustrowana przez Mariannę Oklejak, drukowana wyraźną, bezszeryfową czcionką, w twardej oprawie - bardzo dobrze się czyta także najmłodszym już samodzielnym czytelnikom
dzieci mogą się z niej dowiedzieć ciekawych rzeczy, a przede wszystkim, że warto zadawać pytania,
a rodzice - że nie tak trudno spokojnie i mądrze odpowiedzieć, tak, żeby usatysfakcjonować ciekawskiego przedszkolaka





- dla młodego pasjonata

Ale samoloty! Odlotowe historie lotnicze


to kontynuacja pomysłu Michała Leśniewskiego na opowiadanie dzieciom o maszynach
znając pierwszą (niezależną) książeczkę dotyczącą historii samochodów ("Ale auta!" wspominałam tu: >>KLIK<<), nie miałam wątpliwości, że znów poznamy wiele ciekawych informacji, postaci i wydarzeń , a historia - tym razem lotnictwa - zostanie opowiedziana ze swadą, bez zadęcia, ale profesjonalnie

autor prowadzi czytelnika przez stulecia, od wydarzenia do wydarzenia, obrazowo przedstawiając kamienie milowe na drodze rozwoju transportu powietrznego
od marzeń o podbiciu przestworzy, przez pierwsze starty balonów i sterowców, loty przez ocean i bitwę o Anglię, docieramy do współczesności - ery samolotów odrzutowych i ponaddźwiękowych Concorde'ów
nie brakuje polskich akcentów, szczegółów dotyczących komunikacji i nawigacji powietrznej, informacji praktycznych na temat pracy lotniska, przystępnego słowniczka oraz - ponownie - ciekawej bibliografii, po którą sięgnąć mogą bardziej zainteresowani

wydawca podkreśla szczególną rolę formy graficznej, zaliczając książkę do zbioru najbardziej wyjątkowych pod tym względem "rarytasów", czyli serii Egmont ART
potwierdzam - przyjemnie się czyta, miło przegląda,
a wiedza na temat kolejnych kroków człowieka na drodze zdobywania przestworzy poszerza się przy tym zupełnie niepostrzeżenie




- dla mnie ;) i syna, który (pewnie po mnie...) ma czasem "nerwy na wierzchu"

Moje emocje. Akceptuję, co czuję 


wewnątrz tej intensywnie kolorowej okładki kryje się bardziej niepozorny, bo czarno-biało-żółty i pełen częściowo pustych stron, "zeszyt ćwiczeń" do wypełnienia barwami
książeczka, w części przeznaczonej dla dziecka, nie zawiera wiele tekstu, nie chodzi tu bowiem o uczenie definicji, lecz zachęcenie do samodzielnego odkrywania i nazywania stanów emocjonalnych
autorzy proponują współtworzenie tego "albumu" przez kolorowanie ilustracji, wycinanie obrazków, czy dyplomów, naklejanie nalepek
dziecko krok po kroku poznaje podstawowe uczucia, zachęcane do analizy własnych doświadczeń, prób postawienia się w konkretnych sytuacjach, empatii
  
a gdy już uda się nazwać poszczególne emocje, przechodzimy do części trudniejszej, czyli zdobywania umiejętności radzenia sobie z nimi
bardzo pozytywnie oceniam fakt, że mimo iż otrzymujemy całkiem poważne, skuteczne narzędzia do nauki panowania nad trudnymi uczuciami, całość utrzymana jest w lekkiej konwencji żartu
jako specjalista szczególnie doceniam też uwzględnienie roli chemii w temacie często traktowanym li tylko jako psychologiczne fanaberie...


nie ma tu kwestionowania zasadności takiego, czy innego przeżywania poszczególnych stanów ducha, znajdą się za to sposoby na ułatwienie sobie i otoczeniu przetrwania emocjonalnych burz i zawirowań, a profesor Feelings przedstawia je w sposób równie profesjonalny, co zabawny
książka polecana jest dla dzieci od 5 roku życia, ale mój ośmiolatek też dobrze się przy niej bawi

ostatnią (nie najmniej ważną!) część stanowi zeszyt dla rodziców
warto wziąć pod uwagę, że sztuka samoregulacji, rozumienia i panowania nad emocjami to bezcenna umiejętność, której owoce zbieramy cale życie
być wsparciem i dobrym przewodnikiem dla swojego dziecka w oswajaniu tego tematu - bezcenne

oboje z synem musimy się jeszcze wiele nauczyć
fajnie, że możemy też w takiej bezstresowej, przystępnej formie





za egzemplarze dziękuję wydawnictwu Egmont

Mazurscy w podróży

że Jan jest fanem Agnieszki Stelmaszyk, nie ulega wątpliwości
kto nie czytał jej "Kronik Archeo" (ani o nich u nas) uzasadnienia może poszukać tu: >>KLIK<<
od tego czasu pojawił się u nas także wielokrotnie Tomuś Orkiszek i krótsze formy, w zbiorach opowiadań, czy serii "Już czytam" i, choć czasu brakuje, żeby pisać o wszystkich, potwierdziła się teoria, że autorka doskonale przemawia do naszego młodego czytelnika

tym razem na Jankową półkę trafiła nowość - pierwszy tom nowej serii dla młodszej młodzieży, pt.

Mazurscy w podróży

Bunia kontra fakir


jako pierwszy przeczytał główny zainteresowany
zapytany o opinię, początkowo nie dawał nadziei na ułatwienie matce sprawy:

"Ja nie lubię recenzjonować książek. Wolę czytać, bo to jest dużo ciekawsze niż mówienie mamie zdań, żeby mama je pisała."

ale krok po kroczku, coś jednak z niego "wycisnęłam" ;)
słuchajcie zatem:
[uwaga, będzie spoiler!]

"To jest książka o wesołej, troszkę zwariowanej rodzince w podróży dookoła Europy.
Podczas całej podróży są na tropie pewnego fakira, który należy do bardzo skomplikowanego, trudnego do złapania, gangu złodziejaszków.
Na końcu, dzięki ich zeznaniom, udało się ich powstrzymać.
Choć na początku nie jest okazywane dużo zagadki, to jest bardzo fajna i ciekawa.
Chociaż brat mi przeszkadzał w czytaniu, zrozumiałem ją w całości."

oto, co najważniejsze dla czytelnika na początku podstawówki :)

a co poza tym? 
jak dowiadujemy się już z okładki:
- zabawne ilustracje (Anny Oparkowskiej)
- ciekawostki o europejskich krajach 
- unikalne zdjęcia z podróży z prywatnego archiwum autorki 

uściślijmy:
ilustracje są, fakt, kolorowe i "dynamiczne",
szczególnie przyciągają uwagę oryginalnie naszkicowane mapy, typografia i "nowoczesne" w formie dopiski, strzałeczki i 'gryzmołki'
jedno mi tylko nie daje spokoju - wg treści pełna energii babcia Henrysia, czyli bunia "zawsze była szczupła", na obrazkach widzimy jednak mocno zaokrągloną, siwowłosą (acz trzeba przyznać, idealnie przedstawioną jako nieco "zakręconą") seniorkę...
ciekawostki dotyczą konkretnie kilku miast w Niemczech, Francji, Hiszpanii, Włoszech i Austrii, ponieważ Mazurscy zatrzymują się we Frankfurcie nad Menem, w Orange, Cannes, Blanes, Barcelonie, Wenecji i Padwie oraz we Wiedniu
uzupełniają treść o odrobinę wiedzy encyklopedycznej i zapadające w pamięć anegdoty
ciekawie przedstawiono także "nasz" Zamek Książ - sama dowiedziałam się z opisów więcej o księżnej Daisy...
zdjęcia są dość konwencjonalne i nie zdradzają raczej żadnych sekretów pani Agnieszki, ale ciekawie wkompomponowane graficznie dopełniają całości, dodając przygodzie wrażenia realności




opowieść ma w sobie wszystko to, co przyciąga dzieci - bohaterów, którzy od pierwszych stron wydają się bliscy, pewną dozę realizmu, umiejętnie przeplatanego "mrożącymi krew w żyłach zbiegami okoliczności oraz tajemniczą intrygę / wątek detektywistyczny 
forma dziennika jedenastolatka, dzięki prostej konstrukcji zdań, czy wplataniu osobistych komentarzy i obserwacji Jędrka także łatwo trafia do odbiorcy

"dzienniki z podróży" Mazurskich wciągają
(J. pochłonął błyskawicznie podczas naszego weekendowego wypadu na Zuławy),
a dodatkowo, co według mnie także ważne, zachęcają do podróży i samodzielnego odkrywania nieznanych zakątków świata 

J. zapytany, czy czeka na kolejną cześć serii, odpowiada krótko:
"Oczywiście!"


za egzemplarz dziękujemy GWFoksal (Wydawnictwo Wilga)

gra do plecaka - nowe wersje znanych hitów

kontynuujemy temat gier do plecaka
(cz. 1 tu: >>KLIK<<)


dziś - nowe wersje starych przebojów,
czyli dwa słowa o tym, czy znane i lubiane gry Egmontu mają szansę podobać się w wersji karcianej

po pierwsze

Pędzące żółwie Gra karciana


najsłynniejszych planszówkowych żółwi nie trzeba chyba przedstawiać
od lat królują na rodzinnych stołach, pozwalają "bezboleśnie" wprowadzić przedszkolaki w świat nieco bardziej zaawansowanych (choć nadal prostych) gier i dają dużo radości z zabawy we wskakiwanie sobie na skorupki :)
pisałam o nich tutaj: >>KLIK<<

na nadchodzące lato wydawnictwo proponuje jeszcze bardziej kompaktową wersję, z nieco zmienionymi zasadami, czyli zamiast planszy i drewnianych pionków, żółwiki-kartoniki i pojawiającą się znienacka sałatę

Karciany wyścig do sałaty!
Gracze zagrywają karty, starając się przemieścić swoje żółwie jak najbliżej pysznej salaty. Do końca gry nie wiadomo, którymi żółwiami grają przeciwnicy, co zapewnia wyśmienitą zabawę. Nowe karciane zasady spodobają się wszystkim fanom "Pędzących żółwi".


wyścig rozpoczynamy od dowolnego ustawienia kartoników z 12 żółwiami (po dwa w 5 podstawowych kolorach + 2 czarne jako "sztuczny tłok") w szeregu
najważniejsza zasada pozostała bez zmian - losujemy kolor żółwika i do końca gry zachowujemy go w tajemnicy
nie zdradzając swojego planu, używamy kart ruchu (których mamy stale po 5 w ręku), by kolejno przemieszczać różnokolorowe żółwiki do przodu, do tyłu, pojedynczo lub "piętrowo", tak, by ten "nasz" znalazł się u czoła stawki w momencie zakończenia wyścigu

nowością jest możliwość przemieszczenia kartoników aż o trzy "kroki", "otrząsanie" wybranego żółwia z niechcianego bagażu za pomocą karty strącania oraz - bodaj najważniejsze - nieoczekiwany moment zakończenia zabawy
"meta" pojawia się nagle w toku rozgrywki, gdyż dobrane karty sałaty musimy od razu wyłożyć na stół, a gdy uzbierają się trzy - ogłaszamy zwycięzcę

co ciekawe, karty w tej "kieszonkowej" wersji są nawet większe niż w oryginale, dzięki czemu wygodniej gra się najmłodszym i/lub ich dziadkom
stąd może to być wersja warta polecenia przede wszystkim właśnie im - dzieciom, którym nie będzie przeszkadzał czynnik losowy i na spotkania rodzinne, jako urozmaicenie popołudnia w wielopokoleniowym gronie


i w końcu

Ubongo. Gra karciana


po wersji ze słoniem (więcej tu: >>KLIK<<) i małpką (tutaj: >>KLIK<<) na okładce, z frontu dużo mniejszego pudełka "wycieczkowego" Ubongo zerka na nas uśmiechnięta surykatka :)

to
Karciana wersja przebojowej gry!
w której
Każdy gracz otrzymuje 9 kart z różnymi kształtami. Gracze jednocześnie i jak najszybciej wykładają karty na stół, dopasowując pokazane na nich kształty. Kto najszybciej ułoży swoją łamigłówkę, woła "Ubongo!" i zdobywa punkty.

sprawa jest prosta - wybieramy poziom trudności, sprawiedliwie dzielimy dwustronne karty i każdy próbuje swoich sił w nie najtrudniejszej, ale wymagającej pewnej spostrzegawczości, sztuce dopasowywania do siebie dwóch (i tylko dwóch) jednakowych figur geometrycznych

do sięgnięcia po nowy pomysł Grzegorza Rejchtmana zachęca prostota zasad, a indywidualistów także "pasjansowa" opcja gry dla jednej osoby 
pomysłowi gracze z pewnością na bazie tego zestawu 108 kart będą w stanie wymyślić własne zasady - u nas są to takie dopuszczające większą interakcję między graczami - zbliżone do gry Hexx, czy domina


mimo że "Ubongo 3D" nadal pozostaje moim faworytem w tej serii, mogę polecić też jego najmłodszego brata - i to nawet chętnym poniżej "wymaganego" wieku lat 8, a jeśli mierzyć będą się gracze na różnych poziomach zaawansowania - jednocześnie także większej niż wskazana na pudełku liczba od 2 do 4 graczy



oba zgrabne pudełeczka dopisujemy do listy "Niezłych małych 2"



i zachęcamy - również na wycieczkach z plecakiem:



gry do plecaka - nowości na to lato

jako że wiosną i latem częściej spędzamy czas poza domem, ale nawet w tej sytuacji lubię mieć przy sobie jakieś gry "bez prądu", postanowiłam napisać coś więcej o kilku (może kilkunastu?) takich, które dzięki niewielkim rozmiarom łatwo zabrać ze sobą na każdą wycieczkę
listę tytułów i linków (do której każdy może dorzucić coś od siebie!) będzie można znaleźć pod hasłem "Niezła mała 2", czyli tu: >>KLIK<<

bezpośrednią inspiracją do tej akcji (a w zasadzie jej reaktywacji) stały się idealnie wpisujące się w temat gry z nowej serii wydawnictwa Egmont - "niezłe małe" pod wspólną etykietką DO PLECAKA


"na pierwszy ogień" dwie z nich - zupełne nowości, które prócz wspomnianego wygodnego, kompaktowego rozmiaru (mniejsze niż pół zeszytu A5) z latem kojarzą się typowo wakacyjną, "outdoorową" tematyką

poznajcie z nami "Szybkie bańki" i "Lato z komarami" :)

Szybkie bańki


to gra dla bystrych i zręcznych, a w każdym razie na pewno zabawa dla tych, którzy chcą te cechy ćwiczyć
żeby było łatwiej zdecydować, czy to tytuł dla nas, już na opakowaniu (z tyłu) nadrukowano odpowiednią informację - obok określenia grupy docelowej (wiek 6+, 2-5 graczy) znalazły się hasła: refleks, spostrzegawczość
i opis:
Błyskawiczna gra imprezowa! 
Która bańka jest największa... A których baniek jest najmniej?
Podążaj za kolorem baniek, przeskakując wzrokiem z karty na kartę. Kto najszybciej zorientuje się, którą kartę zaklepać, zdobywa punkty. Każda runda to nowe, ekscytujące zadanie.
co w środku?


kolorowe karty z bańkami w 5 kolorach (od 1 do 5 w każdym) i "płynem do baniek" w jednym z nich, i zdaniami-zadaniami na odwrocie
narysowane "kulki" są różnej wielkości, co również ma znaczenie w trakcie rozgrywki

jak grać?
z talii tworzymy 5 stosików, zgodnie z barwą "płynu do baniek"
jeden z kartoników odwracamy na druga stronę i odczytujemy hasło-klucz dla danej rundy
jego kolor wskazuje od której karty zacząć, a treść - czego poszukujemy
np. na zdjęciu poniżej - na karcie z czerwonym płynem trzeba odszukać pojedynczą, samotną bańkę i określić, każdy indywidualnie,"w myślach", jej kolor (tu będzie to niebieska)


ale to nie koniec!
następnie przenosimy uwagę na kartę z płynem o wcześniej ustalonym kolorze (niebieski) i znów wyszukujemy - baniek w którym kolorze jest tu najmniej? (żółtych!), przenosimy się na wskazaną kartę (z żółtym płynem) i jeszcze raz... aż do momentu, gdy wrócimy do karty, na której już szukaliśmy (tu: z czerwonym płynem)
wszystkie powyższe operacje należy wykonać jak najszybciej i "zaklepać" tę ostatnią kartę
kto pierwszy - wygrywa i zabiera dla siebie wszystkie kartoniki, które doprowadziły do rozwiązania

zadania są różne: do wyszukania mamy najmniej(1)/najwięcej(5) baniek, największą lub najmniejszą, ale zasada jedna: poszukujemy ostatecznej odpowiedzi tworząc w myślach zamkniętą pętlę

gra jest dynamiczna, ale jednoczeście wymaga skupienia i pełnej koncentracji
pomysł jest ciekawy, jednak jak się okazuje, bardzo różnicuje graczy - czasem okazuje się, że niektórzy wyszukują dużo szybciej (lub wolniej) od pozostałych i tracimy frajdę ze współzawodnictwa
najlepsza będzie dla grupy o podobnych predyspozycjach, wtedy dobrze bawić mogą się i dorośli i dzieci

Lato z komarami

dużo bardziej przypadło do gustu moim "testerom" :)


tu, dla odmiany, liczy się taktyka!
rozdajemy potasowane karty (wśród których pełno ponumerowanych od 1 do 6 owadów i podstępnych Bzzzyków)
od 2 do 6 graczy w wieku (+/-) 7+ staje przed wyzwaniem:
Wyślij komary na wakacje!  
Niech kąpią się w Bałtyku lub zbierają grzyby, byle tylko nie bzyczały nad uchem.
Gracze zagrywają karty na wspólny stos, pozbywając się komarów z ręki. Muszą decydować, jaką kartę zagrać i kiedy spasować, by na koniec rundy mieć jak najmniej karnych punktów.

rozgrywka nieco przypomina znane zapewne wielu "wakacyjnym graczom" karcianki takie jak "UNO", czy "Makao"
kolejno dokładamy karty z ręki na wspólny stos (zgodnie z zasadą "taka sama, albo o 1 większa"; karta >>Bzzz<< zastępuje siódemkę lub zero) tak, aby się ich pozbyć
nie masz? dobierasz, albo - i to różnica, która w stosunku do wcześniej wspomnianych, hm, robi różnicę! - możesz spasować, przyjmując na klatę ukąszenia od swoich komarów (czyli godząc się na określoną liczbę punktów karnych z tego rozdania)


pojedyncze rozdanie rozgrywamy do momentu, gdy ktoś wyłoży wszystkie swoje karty lub pozostanie tylko jedna osoba, która się nie poddała
drugi "myk" w grze, to specyficzna punktacja, wg której na koniec nie liczy się pełna suma wartości kart, z którymi zostaliśmy, tylko ich rodzaj,
czyli jedna "trójka" będzie warta tyle samo co ich kilka - 3 "dziabnięcia", równa się minus trzy punkty
w dodatku, jeśli w którejś rundzie pozbędziemy się wszystkich kart, możemy się "wyleczyć", czyli pozbyć części punktów karnych
instrukcja jest czytelna i wszystko jasno tłumaczy


rozdajemy ponownie i gramy tak długo, aż ktoś uzbiera 40 pkt

mimo oczywistego elementu losowości związanego z rozdawaniem kart, można rozwinąć pewną "strategię", by czerpać pełną radość z gry
analizując to, co na ręce i obserwując działania konkurentów decydujemy, kiedy warto podjąć ryzyko i dobrać kartę, a kiedy lepiej spasować
czuć rękę Knizi...
chociaż niektórym (szczególnie młodszym dzieciom, nawet poniżej "wymaganego" wieku lat siedmiu) zabawa podoba się i bez tego - w końcu pozbywanie się komarów bez większego namysłu to też dobre zajęcie na lato ;)

dodatkowy plus to same karty - czyż takich komarów można nie polubić?
panie Samojlik - jak zwykle pięknie! :)


nie mamy nic przeciwko takim komarom na naszych wakacjach!

a co, jeśli chodzi o żółwie i surykatki?
o tym - w następnym odcinku ;)



gry na wycieczkę, czyli niezła mała 2

pogoda coraz lepsza, lato coraz bliżej
myśli same wędrują ku... wędrówkom :)

przed nami majówkowe wycieczki i wakacyjne podróże, na których nie będzie mogło zabraknąć krajoznawczych ciekawostek, obserwacji przyrodniczych, miłego towarzystwa i, oczywiście, gier :D
na dalsze wyjazdy zabieramy zwykle coś większego, by urozmaicić długie wieczory "bez prądu",
ale nawet wybierając się na spacer, "grilla" czy piknik w okolicy, wrzucam do torby jakieś (zwykle karciane) maleństwo

półtora roku temu na blogu gościł cykl "Niezła mała", w którym, wraz z kilkoma koleżankami-blogerkami dzieliłam się wrażeniami na temat gier(ek) planszowych niewielkich rozmiarów
nasza ówczesna lista "wisi" tu: >>KLIK<< 

jako że kilku wówczas planowanych nie opisałam (shame on me!), a od tego czasu "odkryłam" jeszcze kilkanaście nowych mini-tytułów, ogłaszam reaktywację!

poniżej będzie sukcesywnie przybywać linków pod tytułem: "Niezła mała 2"


i do końca wakacji [tj. do końca września 2019 ;) ] podeśle własne linki do swoich recenzji gier pod tym samym hasłem 
- chętnie opublikuję je w tym wpisie, a jeśli zbierze się nas więcej, również na blogu Grajmy!

ochotników proszę o umieszczenie we wpisie banera z odnośnikiem do tego posta 
i dodanie swojego linka w komentarzu lub przesłanie pocztą elektroniczną tu: mamajankaion@gmail.com

zapraszam :)



FITS - nam to pasuje!

tajemnicą poliszynela jest fakt, że osobiście lubię łamigłówki i pociągają mnie nawet gry logiczne, bez barwnej otoczki tematycznej
jednocześnie mam spory sentyment do tych, które pamiętam sprzed lat

tym razem na naszej planszówkowej półce pojawiło się idealne połączenie obu powyższych -
świetna układanka, którą docenią na pewno wielbiciele starego, dobrego "Tetrisa", czyli

FITS


okładka zdradza wiele, a całą resztę tłumaczy opis na spodzie pudełka


wszyscy, którzy kiedykolwiek dali się wciągnąć w dopasowywanie spadających, złożonych z kwadracików figur na ekranie [lub ekraniku, bo nawet dawno temu były też odsłony 'mobilne' tej gierki* ;)] na widok takiej paczuszki z pewnością nie przejdą obojętnie...
ale nawet jeśli ktoś nie kojarzy tej starej, doskonalej w swej prostocie zabawy, szybko wciągnie się w tę nową wersję!

zapraszamy dzieci (nawet nieco młodsze niż "okładkowe" 8 lat) i dorosłych do gry w pojedynkę (też się da!) lub w grupie (wtedy jest weselej)


nikogo nie trzeba będzie chyba długo namawiać

niektórych zaintryguje z pewnością nazwisko autora - Knizia jest wszak niekwestionowanym królem wśród autorów ciekawych, choć nie zawsze skomplikowanych, wymagających odrobiny główkowania gier planszowych (vide choćby "Pędzące żółwie" >>KLIK<<, "Axio" >>KLIK<<, "Bankrut" >>KLIK<<, czy Polska Luxtorpeda >>KLIK<<)

pozostałych przyciągną ładne, miłe w dotyku, lekko stukające o siebie kolorowe "klocuszki" :)


każdy z graczy otrzymuje zestaw złożony z 18 plastikowych figur, skośnej "rampy" z pokrywką, na której będzie je układał oraz dwu (dwustronnych) kartonowych podkładek w wybranym kolorze
i już może działać
od początku - to jak odruch - po prostu aż się chce dopasowywać elementy do siebie :)

warto chwilę popróbować, ale szybko przekonamy się, że opanowanie właściwych zasad nie będzie stanowiło wielkiego wyzwania:
na rampie umieszczamy podkładkę z numerem 1
każdy losuje granatowy kartonik z ilustracją swojej płytki startowej
i zaczynamy
dowolnie obracając, odwracając i przekręcając swoje klocki układamy je stopniowo zsuwając z góry do swojej rampie
pierwszy element każdemu z graczy przypada indywidualnie, kolejne losujemy ze wspólnej puli fioletowych kartoników - dla każdego ten sam


w każdej turze wykorzystamy wszystkie kształty, dobierając jeden po drugim
w zależności od rundy i użytej podkładki celem będzie ułożyć je tak, by dopasowując się do siebie zakryły jak największą powierzchnię lub odpowiednio pozasłaniały pola z punktami karnymi, pozostawiając widoczne te dające bonusy


mniej wprawionym na początku nie idzie najlepiej
figury czasem nie chcą dać się odnaleźć, a jeszcze częściej wcale 'nie współpracują' przy układaniu wymarzonej powierzchni i na koniec okazuje się, że zamiast bonusów otrzymujemy głównie punkty ujemne
ale - wierzcie lub nie - WSZYSCY, z którymi miałam przyjemność bawić się FITSem, ZAWSZE z wypiekami na twarzy czekają na każde kolejne losowanie i pochyleni nad swoimi rampami kombinują, aż miło popatrzeć :)
  

sama też dałam się pochłonąć zabawie, jak za dawnych lat
jednak, chociaż całkiem dobrze sobie radzę, nie udało mi się dotąd osiągnąć poziomu arcymistrzowskiego (to tytuł należny wg instrukcji za wynik >30 pkt)

myślisz, że ułożysz lepiej?
warto sprawdzić!




* o swoich "tetrisowych" sentymentach wspominałam kiedyś przy okazji innej gry - tutaj >>KLIK<< i w tamtym wpisie znajduje się również link do jednej z wersji tej gry dostępnych online - kto ciekawy, niech klika :)

 za przedpremierowy egzemplarz świetnej gry FITS dziękujemy wydawnictwu egmont.pl