wybraliśmy się dziś z Jankiem do Torunia :)
nieopatrznie na drogę zabrałam ze sobą książkę "Pępek świata. Z dzieckiem w drodze."
- zbiór wywiadów z rodzicami podróżującymi ze swoimi małymi, bardzo małymi i/lub starszymi dziećmi praktycznie po całym świecie
i prawie odebrała mi cała radość z naszej wycieczki - no bo z czego tu się cieszyć - że wyrwałam się z małym tę godzinę drogi od domu zobaczyć pomnik Kopernika, gdy tymczasem inni podziwiają słonie na wolności, rafy koralowe, najwyższe góry świata...
prawie - bo jednak udało mi się od lektury oderwać i razem z J. postanowiłam tak jak on zachwycać się spokojną jazdą pociągiem przez pola i lasy :)
samo miasto fascynowało Janka zdecydowanie mniej - może ma przesyt wąskich, brukowanych uliczek, urokliwych kamienic i kościołów ze strzelistymi wieżami po Goteborgu?
mnie się jednak spacerowało całkiem przyjemnie...
Strony
▼
przedszkolak in spe
jesteśmy już po kilku pierwszych dniach Janka w przedszkolu
na razie były to takie zapoznawcze "dni" jednogodzinne - we wtorek był z mamą, w środę z tatą, a w czwartek już bez problemu został sam
dodatkowo zrobiliśmy sobie spacer ze zwiedzaniem pozostałych przedszkoli na osiedlu, więc w sumie mam już jakieś pojęcie o 4 placówkach - 2 publicznych i 2 prywatnych
biorąc pod uwagę jego łatwość adaptacji i nawiązywania kontaktów wcale się nie zdziwiłam, że J. pójście do przedszkola uważa za naturalne, a wręcz nie może się doczekać kiedy zostanie pełnoprawnym przedszkolakiem
w wyborze konkretnego niestety nie pomoże - podobało mu się w każdym z osobna i we wszystkich razem :)
najważniejsze, że są zupełnie nowe (tzn. nieznane, bo do fabrycznej nowości im daleko) zabawki i dużo dzieci
[szczególnie ciekawy okazał się kącik "domowy" - mała pralka, zlew, żelazko, mikser - dziewczynki musiały się z nim sprawiedliwie podzielić obowiązkami :P, ale nie przegapił też żadnego z drewnianych i plastikowych pociągów - najlepszy był taki prowadzony przez Wielkiego Ptaka, z wagonem w którym siedział Elmo!]
co do wspólnej zabawy z innymi - pojawiły się drobne (?) trudności, których wcześniej nie obserwowałam - Janek nie bardzo potrafi się dzielić zabawkami i brzydko próbuje wyrywać innym dzieciom te, które akurat sobie wybrały
dziwne, bo jeszcze kilka tygodni wcześniej potrafił ładnie pytać "czy mogę?" i zrozumieć odmowę...
nie wiem gdzie się tego nauczył - od starszaków w piaskownicy? a może "taki wiek"? mam nadzieję, że szybko uda nam się z tym uporać
a jeśli chodzi o nasze rodzicielskie obserwacje - będziemy mieli trudny orzech do zgryzienia - przedszkole publiczne, do którego J. się dostał, a szczególnie pomysły "wychowawcze" polegające na częstowaniu maluchów słodyczami - na wejściu i wyjściu, a w dniu bez mamy (wnosząc po kolorze rączki w której pięknie rozpuścił się lentilek) także w trakcie pobytu
"zaganianiu" dzieci do różnych zajęć a następnie pozostawianiu samopas bez żadnej kontroli stopnia wykonania danego zadania (J. np. momentalnie ogłosił "już narysowałem" wypełniwszy szablon słonika kilkoma czarnymi kreskami i zwiał do pociągu...) i sposobu dogadywania się młodzieży (pani w żaden sposób nie przeszkadzał krzyk i szarpanina przy "wymianie" zabawkami)
i generalnie kontakt z dzieckiem - przykład: Jane bardzo chciał się dowiedzieć, czemu toaleta dla dzieci nie ma klapy - pani najpierw wcale nie reagowała na pytanie (ale wiadomo - J. potrafi powtórzyć x razy - do skutku :P) potem słabo zrozumiała (!? - na 100% w grupie nie było dziecka mówiącego wyraźniej!) a w końcu powiedziała, że już taka jest...
co do niepublicznych - pytanie czy warto już na starcie "na siłę" stawiać małemu wyżej poprzeczkę...
w tzw. "artystyczno-językowym" podoba mi się pomysł, żeby dziecko miało zajęcia z angielskiego (0,5 godziny dla najmłodszych) + prowadzenie zajęć muzycznych, plastycznych i tanecznych z większą regularnością - krzywdy by mu to na pewno nie zrobiło, ale tak naprawdę jakości tej edukacji w żaden sposób nie jestem w stanie ocenić, a koszty byłyby jednak nieco wyższe
umówiłam się też na spotkanie z panią dyrektor w jednej placówce szczycącej się "indywidualnym podejściem" do dziecka, gdzie (cyt.) "zajęcia edukacyjne są prowadzone alternatywnymi sposobami pracy z dzieckiem (nauka przez rytm, ruch, naśladowanie, doświadczenie, przeżycie)"
i w sumie dobrze, ze do września zostały dwa miesiące, bo muszę sprawę przemyśleć...
chociaż im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że najlepiej by było, żeby poszedł do zwykłego i całkiem niesprawdzonego przedszkola - tego, z którego mogłaby go odbierać babcia - dla nas najwygodniej, bez dodatkowego stresu i niepewności w związku z zatrudnieniem opiekunki (+ znów koszt) a do tego "dorzucimy" po prostu dalej angielski z mamą i może jakieś dodatkowe zajęcia muzyczne...
tak czy siak najważniejszy cel wizyt zapoznawczych w przedszkolu został osiągnięty i szoku "pierwszego dnia" raczej we wrześniu nie będzie :)
na razie były to takie zapoznawcze "dni" jednogodzinne - we wtorek był z mamą, w środę z tatą, a w czwartek już bez problemu został sam
dodatkowo zrobiliśmy sobie spacer ze zwiedzaniem pozostałych przedszkoli na osiedlu, więc w sumie mam już jakieś pojęcie o 4 placówkach - 2 publicznych i 2 prywatnych
biorąc pod uwagę jego łatwość adaptacji i nawiązywania kontaktów wcale się nie zdziwiłam, że J. pójście do przedszkola uważa za naturalne, a wręcz nie może się doczekać kiedy zostanie pełnoprawnym przedszkolakiem
w wyborze konkretnego niestety nie pomoże - podobało mu się w każdym z osobna i we wszystkich razem :)
najważniejsze, że są zupełnie nowe (tzn. nieznane, bo do fabrycznej nowości im daleko) zabawki i dużo dzieci
[szczególnie ciekawy okazał się kącik "domowy" - mała pralka, zlew, żelazko, mikser - dziewczynki musiały się z nim sprawiedliwie podzielić obowiązkami :P, ale nie przegapił też żadnego z drewnianych i plastikowych pociągów - najlepszy był taki prowadzony przez Wielkiego Ptaka, z wagonem w którym siedział Elmo!]
co do wspólnej zabawy z innymi - pojawiły się drobne (?) trudności, których wcześniej nie obserwowałam - Janek nie bardzo potrafi się dzielić zabawkami i brzydko próbuje wyrywać innym dzieciom te, które akurat sobie wybrały
dziwne, bo jeszcze kilka tygodni wcześniej potrafił ładnie pytać "czy mogę?" i zrozumieć odmowę...
nie wiem gdzie się tego nauczył - od starszaków w piaskownicy? a może "taki wiek"? mam nadzieję, że szybko uda nam się z tym uporać
a jeśli chodzi o nasze rodzicielskie obserwacje - będziemy mieli trudny orzech do zgryzienia - przedszkole publiczne, do którego J. się dostał, a szczególnie pomysły "wychowawcze" polegające na częstowaniu maluchów słodyczami - na wejściu i wyjściu, a w dniu bez mamy (wnosząc po kolorze rączki w której pięknie rozpuścił się lentilek) także w trakcie pobytu
"zaganianiu" dzieci do różnych zajęć a następnie pozostawianiu samopas bez żadnej kontroli stopnia wykonania danego zadania (J. np. momentalnie ogłosił "już narysowałem" wypełniwszy szablon słonika kilkoma czarnymi kreskami i zwiał do pociągu...) i sposobu dogadywania się młodzieży (pani w żaden sposób nie przeszkadzał krzyk i szarpanina przy "wymianie" zabawkami)
i generalnie kontakt z dzieckiem - przykład: Jane bardzo chciał się dowiedzieć, czemu toaleta dla dzieci nie ma klapy - pani najpierw wcale nie reagowała na pytanie (ale wiadomo - J. potrafi powtórzyć x razy - do skutku :P) potem słabo zrozumiała (!? - na 100% w grupie nie było dziecka mówiącego wyraźniej!) a w końcu powiedziała, że już taka jest...
co do niepublicznych - pytanie czy warto już na starcie "na siłę" stawiać małemu wyżej poprzeczkę...
w tzw. "artystyczno-językowym" podoba mi się pomysł, żeby dziecko miało zajęcia z angielskiego (0,5 godziny dla najmłodszych) + prowadzenie zajęć muzycznych, plastycznych i tanecznych z większą regularnością - krzywdy by mu to na pewno nie zrobiło, ale tak naprawdę jakości tej edukacji w żaden sposób nie jestem w stanie ocenić, a koszty byłyby jednak nieco wyższe
umówiłam się też na spotkanie z panią dyrektor w jednej placówce szczycącej się "indywidualnym podejściem" do dziecka, gdzie (cyt.) "zajęcia edukacyjne są prowadzone alternatywnymi sposobami pracy z dzieckiem (nauka przez rytm, ruch, naśladowanie, doświadczenie, przeżycie)"
i w sumie dobrze, ze do września zostały dwa miesiące, bo muszę sprawę przemyśleć...
chociaż im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że najlepiej by było, żeby poszedł do zwykłego i całkiem niesprawdzonego przedszkola - tego, z którego mogłaby go odbierać babcia - dla nas najwygodniej, bez dodatkowego stresu i niepewności w związku z zatrudnieniem opiekunki (+ znów koszt) a do tego "dorzucimy" po prostu dalej angielski z mamą i może jakieś dodatkowe zajęcia muzyczne...
tak czy siak najważniejszy cel wizyt zapoznawczych w przedszkolu został osiągnięty i szoku "pierwszego dnia" raczej we wrześniu nie będzie :)
biwak i parowozownia
na astronomiczne lato przygotowały nas w tym roku prawie całe dwa tygodnie pięknej słonecznej pogody
staraliśmy się korzystać z niej jak się da - Janek z dziadkami jeździł do ogrodu, z babcią na spacery rowerkiem (już umie pedałować jadąc z górki!), z Justynką byliśmy taplać się w Rudniku...
a z soboty na niedzielę Jan pierwszy raz siedział nocą przy ognisku (książyc nam przyświecał taaaki wielki), słuchał rzewnych teskno-górskich ballad z towarzyszeniem gitary i spał pod namiotem na XXVI Biwaku Familijnym SKPT
własciwie to jego drugi (na XXIII był u mamy w brzuchu) i na pewno nie ostatni
zawsze wiedziałam, że ma zadatki na turystę - w miejscu długo nie usiedzi :P
oczywiście najważniejsze, że nie ma problemu ze zmianą otoczenia, z innymi dziećmi dogaduje się całkiem nieźle, za swoimi zabawkami tęskni umiarkowanie...
wyszalał się na polu namiotowym i na plaży nad jeziorem, gdzie starsze dzieci budowały system kanałów, małe bardzo chciały pomagać a dorośli z uśmiechem patrzyli na te harce rozkoszując się błogim nieóbstwem, mimo obaw rodziców nie uciekł nie wiadomo dokąd i nie opil wody z jeziora
- należała się nagroda dla dzielnego podróżnika!
w drodze powrotnej odwiedziliśmy starą parowozownię w Kościerzynie
"to lokomotywa spalinowa!", "to parowóz - ma komin!", "mamo wejdź mnie do pociągu! będę maszynistą!", "a tu lokomotywa podobna do Emilki...", "dźwig taki jak sam Kamuś u Tomka", "to pociąg wojskowy (ja: ??) MA GWIAZDĘ!" "a ta elektryczna dokąd jeździ? (jeździła do Gdyni, ale jest popsuta) o... nie mozna otworzyć drzwi i jechac do Gdąuska..."
- J. był w swoim żywiole -
a na ekspozycji maszyn stałych - nanometry i wodomierze przy starych pompach strazackich i maszynach parowych - czyli "zegarów" też nie brakowało
i jak ja mu teraz wiekszą atrakcję wymyślę???
staraliśmy się korzystać z niej jak się da - Janek z dziadkami jeździł do ogrodu, z babcią na spacery rowerkiem (już umie pedałować jadąc z górki!), z Justynką byliśmy taplać się w Rudniku...
a z soboty na niedzielę Jan pierwszy raz siedział nocą przy ognisku (książyc nam przyświecał taaaki wielki), słuchał rzewnych teskno-górskich ballad z towarzyszeniem gitary i spał pod namiotem na XXVI Biwaku Familijnym SKPT
własciwie to jego drugi (na XXIII był u mamy w brzuchu) i na pewno nie ostatni
zawsze wiedziałam, że ma zadatki na turystę - w miejscu długo nie usiedzi :P
oczywiście najważniejsze, że nie ma problemu ze zmianą otoczenia, z innymi dziećmi dogaduje się całkiem nieźle, za swoimi zabawkami tęskni umiarkowanie...
wyszalał się na polu namiotowym i na plaży nad jeziorem, gdzie starsze dzieci budowały system kanałów, małe bardzo chciały pomagać a dorośli z uśmiechem patrzyli na te harce rozkoszując się błogim nieóbstwem, mimo obaw rodziców nie uciekł nie wiadomo dokąd i nie opil wody z jeziora
- należała się nagroda dla dzielnego podróżnika!
w drodze powrotnej odwiedziliśmy starą parowozownię w Kościerzynie
"to lokomotywa spalinowa!", "to parowóz - ma komin!", "mamo wejdź mnie do pociągu! będę maszynistą!", "a tu lokomotywa podobna do Emilki...", "dźwig taki jak sam Kamuś u Tomka", "to pociąg wojskowy (ja: ??) MA GWIAZDĘ!" "a ta elektryczna dokąd jeździ? (jeździła do Gdyni, ale jest popsuta) o... nie mozna otworzyć drzwi i jechac do Gdąuska..."
- J. był w swoim żywiole -
a na ekspozycji maszyn stałych - nanometry i wodomierze przy starych pompach strazackich i maszynach parowych - czyli "zegarów" też nie brakowało
i jak ja mu teraz wiekszą atrakcję wymyślę???
ich dzień
dziś Dzień Taty
- tatyjanka, który od kilku lat uczy się tej roli dbając, by na buzi Janka zawsze gościł uśmiech
i mojego TATY, który przez 30 lat ćwiczeń osiągnął już poziom mistrzowski dając mi pewność, że zawsze mogę na Niego liczyć
dla nich obu moc buziaków i życzenia samospełnienia w tej jednej z ważniejszych w życiu ról
:*
pozostałym znajomym i mniej znajomym tatusiom życzymy równie udanych dzieci :D
- tatyjanka, który od kilku lat uczy się tej roli dbając, by na buzi Janka zawsze gościł uśmiech
i mojego TATY, który przez 30 lat ćwiczeń osiągnął już poziom mistrzowski dając mi pewność, że zawsze mogę na Niego liczyć
dla nich obu moc buziaków i życzenia samospełnienia w tej jednej z ważniejszych w życiu ról
:*
pozostałym znajomym i mniej znajomym tatusiom życzymy równie udanych dzieci :D
english online
na stronie http://radosnaedukacjalaury.blogspot.com podpatrzyłam taki link do książeczek dla dzieci czytanych po angielsku on-line
przejrzałam kilka i myślę, że pomogą Jankowi w nauce języka
na początek wybrałam tę i mały już przy drugim czytaniu potrafił wskazać Where is... teddy/tiger etc.- stopniowo przejdziemy do trudniejszych zadań...
niestety sama widzę, że coraz mniej czasu poświęcam na ćwiczenia z Jankiem i coraz mniej jestem pewna czy taka nauka daje jakikolwiek efekt - nawet po polsku J. nie chce już ładnie mówić i coraz częściej "bawi się" w pokrzykiwanie i bełkotanie :(
może nowa forma nauki bardziej go zachęci do starań
a do eksploracji pozostało wiele innych propozycji ze świetnej strony mamy Laury
dla pamięci kopiuję je sobie poniżej
(na razie tylko angielski, ale podglądać zamierzam więcej, bo to istna skarbnica podpowiedzi zabaw edukacyjnych - min. matematycznych)
polecam!
przejrzałam kilka i myślę, że pomogą Jankowi w nauce języka
na początek wybrałam tę i mały już przy drugim czytaniu potrafił wskazać Where is... teddy/tiger etc.- stopniowo przejdziemy do trudniejszych zadań...
niestety sama widzę, że coraz mniej czasu poświęcam na ćwiczenia z Jankiem i coraz mniej jestem pewna czy taka nauka daje jakikolwiek efekt - nawet po polsku J. nie chce już ładnie mówić i coraz częściej "bawi się" w pokrzykiwanie i bełkotanie :(
może nowa forma nauki bardziej go zachęci do starań
a do eksploracji pozostało wiele innych propozycji ze świetnej strony mamy Laury
dla pamięci kopiuję je sobie poniżej
(na razie tylko angielski, ale podglądać zamierzam więcej, bo to istna skarbnica podpowiedzi zabaw edukacyjnych - min. matematycznych)
polecam!
zabawy "śmieciami"
wychodzę z założenia, że bardzo często najprostsze zabawki są najlepsze - pomagają rozwijać kreatywność, dają najwięcej możliwości, a dziecku dużo radości
często "zabawką" staje się coś, co w zasadzie powinno znaleźć się w koszu na śmieci
wykorzystywaliśmy tak puste pudełeczka po jogurtach, które służyły jako foremki do babek z piasku, doniczki dla mini-hodowli, korpusy dla zwierzaków (Danonkowe ZOO), kubeczki-sortery (do rozmieszczania przedmiotów według koloru), a nawet oznaczenia przystanków dla autobusu..
stare kartony - auto, wagon, domek, sklep..
plastikowe nakrętki - sortowanie, układanie obrazków i "węży"
itp.
"hitem" ubiegłego miesiąca było "mlekowe miasto" - czyli poustawiane wzdłuż szpatułkowych ulic kartoniki po mleku imitujące domy
(bardzo się Jankowi podobały, tylko jeden musiał być zlikwidowany, bo najwidoczniej zostały w nim resztki wody po myciu i mały stwierdził, że "tam nikt nie wejdzie mieszkać, bo chlupie")
ostatnio zaś spontanicznie do zabawy wykorzystaliśmy tekturowe elementy pozostałe po rozpakowaniu przez tatęjanka gry planszowej
ich kształty skojarzyły mi się z kwiatami i plastrem miodu, a ponieważ Janek w Universeum był wyraźnie pszczołami zafascynowany szybko "stworzyliśmy" pszczółki, użyłam drewnianych żetonów imitujących nektar i pszczele mleczko i przenosząc je z kwiatków do ula - do plastrów "zapasowych" i z jajeczkami (J: "maleńkie pszczółeczki się wylęgną") "podstępnie" utrwaliłam maluchowi niedawno zdobytą wiedzę
przy okazji pokazałam zdjęcia prawdziwej pszczoły (TU - tatajanka był zaskoczony, że przenosi pyłek na nogach, a ja, że tego nie wiedział :P), nauczyłam J. nowego słowa (truteń - bo koniecznie chciał dla "maleńkich" tatusia) i wyrażenia "pracowity jak pszczoła" (lenistwo trutni na razie dyplomatycznie przemilczałam..)
mieliśmy niezłą zabawę, w której zadziwiająco aktywnie uczestniczył tata zazwyczaj torpedujący wszelkie "recyklingowe" pomysły, a Janek znów poznał trochę świata
czasem warto chwilę pomyśleć zanim po prostu wyrzuci się coś do śmieci :)
często "zabawką" staje się coś, co w zasadzie powinno znaleźć się w koszu na śmieci
wykorzystywaliśmy tak puste pudełeczka po jogurtach, które służyły jako foremki do babek z piasku, doniczki dla mini-hodowli, korpusy dla zwierzaków (Danonkowe ZOO), kubeczki-sortery (do rozmieszczania przedmiotów według koloru), a nawet oznaczenia przystanków dla autobusu..
stare kartony - auto, wagon, domek, sklep..
plastikowe nakrętki - sortowanie, układanie obrazków i "węży"
itp.
"hitem" ubiegłego miesiąca było "mlekowe miasto" - czyli poustawiane wzdłuż szpatułkowych ulic kartoniki po mleku imitujące domy
(bardzo się Jankowi podobały, tylko jeden musiał być zlikwidowany, bo najwidoczniej zostały w nim resztki wody po myciu i mały stwierdził, że "tam nikt nie wejdzie mieszkać, bo chlupie")
ostatnio zaś spontanicznie do zabawy wykorzystaliśmy tekturowe elementy pozostałe po rozpakowaniu przez tatęjanka gry planszowej
ich kształty skojarzyły mi się z kwiatami i plastrem miodu, a ponieważ Janek w Universeum był wyraźnie pszczołami zafascynowany szybko "stworzyliśmy" pszczółki, użyłam drewnianych żetonów imitujących nektar i pszczele mleczko i przenosząc je z kwiatków do ula - do plastrów "zapasowych" i z jajeczkami (J: "maleńkie pszczółeczki się wylęgną") "podstępnie" utrwaliłam maluchowi niedawno zdobytą wiedzę
przy okazji pokazałam zdjęcia prawdziwej pszczoły (TU - tatajanka był zaskoczony, że przenosi pyłek na nogach, a ja, że tego nie wiedział :P), nauczyłam J. nowego słowa (truteń - bo koniecznie chciał dla "maleńkich" tatusia) i wyrażenia "pracowity jak pszczoła" (lenistwo trutni na razie dyplomatycznie przemilczałam..)
mieliśmy niezłą zabawę, w której zadziwiająco aktywnie uczestniczył tata zazwyczaj torpedujący wszelkie "recyklingowe" pomysły, a Janek znów poznał trochę świata
czasem warto chwilę pomyśleć zanim po prostu wyrzuci się coś do śmieci :)
NOS w NOS gra w zapachy
to nasza ostatnia gra z serii podarunków od Granny
tym razem z recenzją nie było łatwo, bo niestety gra mimo ciekawego pomysłu i wykonania nie trafiła u nas na podatny grunt..
ale po kolei
Podobnie jak w przypadku większości gier tej firmy całość nie budzi zastrzeżeń co do jakości – pudełeczka są trwałe, kartoniki z grubego kartonu wytrzymałe (w przypadku Janka sprawdziły się doskonale do budowy dróg i domków ). Podoba mi się też estetyka ilustracji.
Sam pomysł na grę uważam za bardzo oryginalny, zgodny z popularnymi trendami integracji sensorycznej dla najmłodszych.
Dzięki pomysłowemu „zamknięciu” w pojemnikach (wielokrotnego użytku) zapachów często spotykanych w naturze i powiązaniu ich z różnymi źródłami (np. jabłko-szarlotka-jabłoń) dziecko może nauczyć się kojarzenia, ćwiczyć logiczne myślenie. Ponieważ mamy za zadanie dopasować dany zapach do pojedynczego kartonika z obrazkiem, ale też odnaleźć jego źródło na dużym zbiorczym plakacie – ćwiczymy też spostrzegawczość.
Niestety sprawdziły się moje wątpliwości co do możliwości perfekcyjnego oddania zapachów natury – nawet dorośli mieli problem z rozpoznaniem zapachu trawy (jest to zdecydowanie zapach siana z łąki pełnej chwastów i zupełnie nie kojarzył nam się z boiskiem do gry w piłkę, jak chcieliby autorzy gry), a jabłko to typowe syntetyczne „zielone jabłuszko”… W związku z tym dziecko nie uczy się według mnie rozpoznawania rzeczywistych zapachów tylko dopasowuje daną woń prezentowaną w pudełeczku do sugerowanego źródła – dla 2,5-letniego J. na taki eksperyment jest jeszcze chyba za wcześnie, z kolei jego 8-letni kuzyn wcale (już?) nie był taką zabawą zainteresowany…
Na pewno jeszcze do tej gry wrócimy, ale myślę, że trzeba nam poczekać do sugerowanego wieku >4lat.
Na razie prezentuję serię zdjęć autorstwa tatyjanka z jednej z naszych (z wyżej wymienionych względów odbiegających od sugerowanych reguł rozgrywki) zabaw z tą grą
- może kogoś zachęcą do osobistego wypróbowania Gry o zapachach Nos w nos, bo radości mieliśmy przy tym sporo :)
tym razem z recenzją nie było łatwo, bo niestety gra mimo ciekawego pomysłu i wykonania nie trafiła u nas na podatny grunt..
ale po kolei
Podobnie jak w przypadku większości gier tej firmy całość nie budzi zastrzeżeń co do jakości – pudełeczka są trwałe, kartoniki z grubego kartonu wytrzymałe (w przypadku Janka sprawdziły się doskonale do budowy dróg i domków ). Podoba mi się też estetyka ilustracji.
Sam pomysł na grę uważam za bardzo oryginalny, zgodny z popularnymi trendami integracji sensorycznej dla najmłodszych.
Dzięki pomysłowemu „zamknięciu” w pojemnikach (wielokrotnego użytku) zapachów często spotykanych w naturze i powiązaniu ich z różnymi źródłami (np. jabłko-szarlotka-jabłoń) dziecko może nauczyć się kojarzenia, ćwiczyć logiczne myślenie. Ponieważ mamy za zadanie dopasować dany zapach do pojedynczego kartonika z obrazkiem, ale też odnaleźć jego źródło na dużym zbiorczym plakacie – ćwiczymy też spostrzegawczość.
Niestety sprawdziły się moje wątpliwości co do możliwości perfekcyjnego oddania zapachów natury – nawet dorośli mieli problem z rozpoznaniem zapachu trawy (jest to zdecydowanie zapach siana z łąki pełnej chwastów i zupełnie nie kojarzył nam się z boiskiem do gry w piłkę, jak chcieliby autorzy gry), a jabłko to typowe syntetyczne „zielone jabłuszko”… W związku z tym dziecko nie uczy się według mnie rozpoznawania rzeczywistych zapachów tylko dopasowuje daną woń prezentowaną w pudełeczku do sugerowanego źródła – dla 2,5-letniego J. na taki eksperyment jest jeszcze chyba za wcześnie, z kolei jego 8-letni kuzyn wcale (już?) nie był taką zabawą zainteresowany…
Na pewno jeszcze do tej gry wrócimy, ale myślę, że trzeba nam poczekać do sugerowanego wieku >4lat.
Na razie prezentuję serię zdjęć autorstwa tatyjanka z jednej z naszych (z wyżej wymienionych względów odbiegających od sugerowanych reguł rozgrywki) zabaw z tą grą
- może kogoś zachęcą do osobistego wypróbowania Gry o zapachach Nos w nos, bo radości mieliśmy przy tym sporo :)
dziękujemy wydawnictwu Granna za możliwość zapoznania się z grami z serii o zmysłach (linki do moich opisów TU)
a naszych czytelników zapraszam do obserwowania bloga, bo dzięki cioci Gosi i cioci Oli Janek i Justynka bawią się już kilkoma kolejnymi grami Granny dla maluchów :D
gdzie mi uciekają te dni?
kolejny tydzień minął, a ja nadal w rozsypce -
nie potrafię się za nic konkretnego zabrać (zdjęcia z wyjazdu nadal nieuporządkowane, dobrze, że walizki rozpakowane :P) - nie wiem, czy przez te upały, rozleniwienie urlopowe, czy konieczność "odrabiania" urlopu (4/5 dni w pracy:/)
na szczęście wczoraj udało się odpocząć i pospacerować po mieście ze znajomymi z Gdańska
do tego obiad na mieście i super deser (chłopaki z Oetkerem upiekli ciasto) - żyć nie umierać :)
ze mną gorzej
niby jestem przyzwyczajona do tego, że młody biega, włazi na murki/ławki/drzewa, zaczepia dzieci, psy, sprzedawców i prosi spacerowiczów o podzielenie się lodami i generalnie uważam to za nieszkodliwe przejawy charyzmy...
ale
wieczorem w domu miałam chyba za dużo czasu na myślenie i zaczęłam się martwić - może pozwalam mu na zbyt wiele samodzielności? czasem jest taki "dziki" - ktoś go musi temperować (?)
no i ta sytuacja ze smyczą wyglądała naprawdę niebezpiecznie - a gdyby była z twardszego materiału i go poddusiła?/ przecięła mu skórę i spowodowała krwotok?/ była brudna i wdałoby się zakażenie? trzeba było cały czas trzymać go za rękę - co ze mnie za matka, dziecko na kalectwo narażam.. i dalej w ten deseń
muszę się jakoś wziąć w garść (a J. w karby, żeby "stop" ZAWSZE znaczyło STOP)
bo przecież całe lato przed nami i w domu siedzieć ciągle nie będziemy!
a i wizyt takich jak niedzielna życzymy sobie więcej!
chociaż trudno było Janka przekonać, że nie możemy jechać "z Panem i Panią ich samochodem do Gdąuska" ("i Janek i mama i tata i Pani i Pan" - nie nie możemy mama i Janek i tata - "no to mama i Janek bez taty!" - nie - "to bez mamy!") to niewątpliwie dobrze się czuł w towarzystwie ludzi, którzy doceniają wartość artystyczną przeboju o zielonych słoniach :)
nie potrafię się za nic konkretnego zabrać (zdjęcia z wyjazdu nadal nieuporządkowane, dobrze, że walizki rozpakowane :P) - nie wiem, czy przez te upały, rozleniwienie urlopowe, czy konieczność "odrabiania" urlopu (4/5 dni w pracy:/)
na szczęście wczoraj udało się odpocząć i pospacerować po mieście ze znajomymi z Gdańska
do tego obiad na mieście i super deser (chłopaki z Oetkerem upiekli ciasto) - żyć nie umierać :)
niestety nie obyło się bez wypadków - J. wywrócił się kilka razy na schodach/piachu/chodniku i zawisł (!) na smyczy zestresowanego spaniela, więc zyskał kilka nowych otarć i wygląda jak zabijaka
na szczęście niewiele sobie z tego robi - z każdego z wypadków otrząsnął się w kilkanaście sekund według schematu - alarm! ryczę na cały głos!- mama tuli.. - ok (jak mówią Nowakowscy "ocieram krew") - lecę dalej
ze mną gorzej
niby jestem przyzwyczajona do tego, że młody biega, włazi na murki/ławki/drzewa, zaczepia dzieci, psy, sprzedawców i prosi spacerowiczów o podzielenie się lodami i generalnie uważam to za nieszkodliwe przejawy charyzmy...
ale
wieczorem w domu miałam chyba za dużo czasu na myślenie i zaczęłam się martwić - może pozwalam mu na zbyt wiele samodzielności? czasem jest taki "dziki" - ktoś go musi temperować (?)
no i ta sytuacja ze smyczą wyglądała naprawdę niebezpiecznie - a gdyby była z twardszego materiału i go poddusiła?/ przecięła mu skórę i spowodowała krwotok?/ była brudna i wdałoby się zakażenie? trzeba było cały czas trzymać go za rękę - co ze mnie za matka, dziecko na kalectwo narażam.. i dalej w ten deseń
muszę się jakoś wziąć w garść (a J. w karby, żeby "stop" ZAWSZE znaczyło STOP)
bo przecież całe lato przed nami i w domu siedzieć ciągle nie będziemy!
a i wizyt takich jak niedzielna życzymy sobie więcej!
chociaż trudno było Janka przekonać, że nie możemy jechać "z Panem i Panią ich samochodem do Gdąuska" ("i Janek i mama i tata i Pani i Pan" - nie nie możemy mama i Janek i tata - "no to mama i Janek bez taty!" - nie - "to bez mamy!") to niewątpliwie dobrze się czuł w towarzystwie ludzi, którzy doceniają wartość artystyczną przeboju o zielonych słoniach :)
ząbki zdrowe i białe :D
Janek siedział dziś pierwszy raz w życiu na fotelu dentystycznym!
grzecznie odpowiadał, że szoruje zęby wieczorem i rano i pokazał ząbki w szerokim Aaa...
pani stomatolog obejrzała dolne, potem górne lustereczkiem i... nieźle mnie nastraszyła mówiąc, że w górnej piątce jest dziurka
na szczęście J. dał sobie podłubać w tym ząbku i okazało się, że to tylko paproszek
dostał więc pochwałę i zyskał nowe doświadczenie, dzięki któremu może nie będzie się bal dentysty i uda mu się (w przeciwieństwie do mnie, niestety) raczej próchnicy zapobiegać niż ją leczyć
przy okazji jeszcze kilka słów w temacie:
z Jankiem szorujemy ząbki od dawna, a ostatnio i nitkujemy :P
(nie "na poważnie" - nie chcę mu poranić dziąsełek, ale ponieważ widzi jak ja używam nici, sam też chce próbować)
oprócz oczywistej korzyści dla zdrowia niedawno udało nam się dzięki takiemu entuzjastycznemu nastawieniu do czyszczenia uzębienia (a dokładniej mojemu opisowi naszych rytuałów) wygrać szczoteczkę - wczoraj dotarła i już czeka na swoją kolej :)
w dalszej części
z serii poradnikowo-autopromocyjnej (czego to ta mama nie nawypisuje...) moja nagrodzona wypowiedź na temat "Jak dbac o higienę jamy ustnej malucha":
grzecznie odpowiadał, że szoruje zęby wieczorem i rano i pokazał ząbki w szerokim Aaa...
pani stomatolog obejrzała dolne, potem górne lustereczkiem i... nieźle mnie nastraszyła mówiąc, że w górnej piątce jest dziurka
na szczęście J. dał sobie podłubać w tym ząbku i okazało się, że to tylko paproszek
dostał więc pochwałę i zyskał nowe doświadczenie, dzięki któremu może nie będzie się bal dentysty i uda mu się (w przeciwieństwie do mnie, niestety) raczej próchnicy zapobiegać niż ją leczyć
przy okazji jeszcze kilka słów w temacie:
z Jankiem szorujemy ząbki od dawna, a ostatnio i nitkujemy :P
(nie "na poważnie" - nie chcę mu poranić dziąsełek, ale ponieważ widzi jak ja używam nici, sam też chce próbować)
oprócz oczywistej korzyści dla zdrowia niedawno udało nam się dzięki takiemu entuzjastycznemu nastawieniu do czyszczenia uzębienia (a dokładniej mojemu opisowi naszych rytuałów) wygrać szczoteczkę - wczoraj dotarła i już czeka na swoją kolej :)
w dalszej części
z serii poradnikowo-autopromocyjnej (czego to ta mama nie nawypisuje...) moja nagrodzona wypowiedź na temat "Jak dbac o higienę jamy ustnej malucha":
jeśli dziś niedziela to jesteśmy w...
jeszcze tylko do jutra... ale i tak było warto - weekend wspaniały, pełen wrażeń, miasto piękne
gdzie nas poniosło?
dla ciekawych (świata) będzie relacja z podróży (za kilka dni)
cierpliwości :)
Caretero Sport Turbo - moja opinia
Minął już 3-tygodniowy okres testowania przez nas fotelika samochodowego.
Jako podsumowanie zamieszczam poniżej kilka zdjęć i swoje wrażenia dotyczące komfortu jego użytkowania, sposobu montażu, jakości wykonania, bezpieczeństwa itp., będące podsumowaniem poczynionych obserwacji i uzupełnieniem uwag, które opublikowałam dotychczas w następujących wpisach na tym blogu:
Caretero Sport Turbo – pierwsze wrażenie
Caretero Sport Turbo – do wozu!
Caretero Sport Turbo – wygoda i bezpieczeństwo(?)
Zachęcam do lektury
a niecierpliwym już na wstępie zdradzę, że ogólne wrażenie jest pozytywne :)
Jako podsumowanie zamieszczam poniżej kilka zdjęć i swoje wrażenia dotyczące komfortu jego użytkowania, sposobu montażu, jakości wykonania, bezpieczeństwa itp., będące podsumowaniem poczynionych obserwacji i uzupełnieniem uwag, które opublikowałam dotychczas w następujących wpisach na tym blogu:
Caretero Sport Turbo – pierwsze wrażenie
Caretero Sport Turbo – do wozu!
Caretero Sport Turbo – wygoda i bezpieczeństwo(?)
Zachęcam do lektury
a niecierpliwym już na wstępie zdradzę, że ogólne wrażenie jest pozytywne :)
"Psotny Franek" - Janek czyta sobie...
niedawno trafiła do nas nowa książeczka polecana dla dzieci uczących się czytać - "Psotny Franek" z serii "Czytam sobie" (poziom 1)
według opisu (np. TU) seria jest przeznaczona dla dzieci w wieku 3-7 lat, ale uważam, że akurat u nas pojawiła się w dobrym momencie, bo Janek nieco wcześniej zaczął interesować się literowaniem
nie jestem specjalistą - nie będę więc rozwijać tematu wyboru między metodami nauki czytania, ale przy okazji w kwestii profesjonalnych porad związanych z czytaniem globalnym, które u wielu maluchów w Janka wieku sprawdza się lepiej niż głoskowanie, mogę polecić blog czytanieglobalne.edu.pl prowadzony przez autorkę serii "To ja ci mamo poczytam", o której już wspominałam TU *
* myślę, że warto też wrócić do tego wpisu, bo co nieco się tam ostatnio wydarzyło w komentarzach :)
wracając do "Czytam sobie" pozwolę sobie skopiować własną opinię o tej pozycji zamieszczoną na mnz.pl - może będzie przydatna dla rodziców szukających pomocy dla czytających maluchów
„Psotny Franek” trafił do nas gdy Janek zaczął się interesować literami i czytaniem. I trzeba przyznać że bardzo się polubili :)
Jest to zabawna opowieść napisana krótkimi zdaniami, z kolorowymi ilustracjami i pojedynczymi słówkami wypisanymi oddzielnie na każdej stronie. Te „chmurki” od razu wpadły w oko synkowi i nie trzeba było go specjalnie zachęcać do ich odczytywania.
Większość tekstu została pomysłowo umieszczona pod ilustracją, tak że nie utrudnia koncentracji na, dobrze oddającym treść, rysunku.
Janek aktywnie wypatruje na obrazkach kawek, beretu, Leona itp.
Zauważyłam jednak kilka wad.
1 Sposób zszycia (sklejenia?) - trzeba książkę przytrzymywać otwartą obiema rękami podczas czytania, żeby się nie zamykała (Janek sam ma problemy – czytamy we dwoje)
2. Co do treści – rozczarowało mnie trochę zakończenie – brakowało mi jednego zdania np. „Jestem krukiem, nie papugą!”, bo właściwie z tekstu jasno nie wynika kim jest Franek, który nas nabrał – może jednak kraczącą papugą w swetrze i berecie? czy to mniej prawdopodobne niż przebrany kruk? (wrona? a najpewniej gawron)
Ale to właściwie drobnostki – Jankowi nie przeszkadzają w radosnym śledzeniu treści i literowaniu słówek w dymkach, a przecież o to głównie chodzi :)
i jeszcze filmik z pierwszego czytania dla ciekawych...
według opisu (np. TU) seria jest przeznaczona dla dzieci w wieku 3-7 lat, ale uważam, że akurat u nas pojawiła się w dobrym momencie, bo Janek nieco wcześniej zaczął interesować się literowaniem
nie jestem specjalistą - nie będę więc rozwijać tematu wyboru między metodami nauki czytania, ale przy okazji w kwestii profesjonalnych porad związanych z czytaniem globalnym, które u wielu maluchów w Janka wieku sprawdza się lepiej niż głoskowanie, mogę polecić blog czytanieglobalne.edu.pl prowadzony przez autorkę serii "To ja ci mamo poczytam", o której już wspominałam TU *
* myślę, że warto też wrócić do tego wpisu, bo co nieco się tam ostatnio wydarzyło w komentarzach :)
wracając do "Czytam sobie" pozwolę sobie skopiować własną opinię o tej pozycji zamieszczoną na mnz.pl - może będzie przydatna dla rodziców szukających pomocy dla czytających maluchów
„Psotny Franek” trafił do nas gdy Janek zaczął się interesować literami i czytaniem. I trzeba przyznać że bardzo się polubili :)
Jest to zabawna opowieść napisana krótkimi zdaniami, z kolorowymi ilustracjami i pojedynczymi słówkami wypisanymi oddzielnie na każdej stronie. Te „chmurki” od razu wpadły w oko synkowi i nie trzeba było go specjalnie zachęcać do ich odczytywania.
Większość tekstu została pomysłowo umieszczona pod ilustracją, tak że nie utrudnia koncentracji na, dobrze oddającym treść, rysunku.
Janek aktywnie wypatruje na obrazkach kawek, beretu, Leona itp.
Zauważyłam jednak kilka wad.
1 Sposób zszycia (sklejenia?) - trzeba książkę przytrzymywać otwartą obiema rękami podczas czytania, żeby się nie zamykała (Janek sam ma problemy – czytamy we dwoje)
2. Co do treści – rozczarowało mnie trochę zakończenie – brakowało mi jednego zdania np. „Jestem krukiem, nie papugą!”, bo właściwie z tekstu jasno nie wynika kim jest Franek, który nas nabrał – może jednak kraczącą papugą w swetrze i berecie? czy to mniej prawdopodobne niż przebrany kruk? (wrona? a najpewniej gawron)
Ale to właściwie drobnostki – Jankowi nie przeszkadzają w radosnym śledzeniu treści i literowaniu słówek w dymkach, a przecież o to głównie chodzi :)
i jeszcze filmik z pierwszego czytania dla ciekawych...
Dzień Dziecka - foto
1.
nad Wisłą - wspólne tworzenie wielkiego smoka, przymiarka do wozu strażackiego, bańki...
było też przedstawienie dla dzieci, ale znów się Jankowi nie spodobało, że krzyczą
2.
festyn przy szpitalu
wesoła zabawa z ciocią Natalią
3.
a gdy mama nie widzi...
świętowanie według babci Ireny
pogoda i humor dopisały
J. się tak wyszalał i nawdychał świeżego powietrza,
że po powrocie do domu zasnął już po 17 i obudził się dopiero o 6 :o
nad Wisłą - wspólne tworzenie wielkiego smoka, przymiarka do wozu strażackiego, bańki...
było też przedstawienie dla dzieci, ale znów się Jankowi nie spodobało, że krzyczą
2.
festyn przy szpitalu
wesoła zabawa z ciocią Natalią
3.
a gdy mama nie widzi...
świętowanie według babci Ireny
pogoda i humor dopisały
J. się tak wyszalał i nawdychał świeżego powietrza,
że po powrocie do domu zasnął już po 17 i obudził się dopiero o 6 :o
Dzień Dziecka
Janek spędza z tatą
ja niestety święta nie mam - właśnie wróciłam z pracy i pora zabrać się za porządki...
ale pewnie mi wieczorem piękne zdjęcia pokażą :)
wszystkim maluchom życzę radosnego i kolorowego dzieciństwa pełnego beztroskich zabaw (oczywiście pod czujną opieką kochających dorosłych) :*