jesteśmy już po kilku pierwszych dniach Janka w przedszkolu
na razie były to takie zapoznawcze "dni" jednogodzinne - we wtorek był z mamą, w środę z tatą, a w czwartek już bez problemu został sam
dodatkowo zrobiliśmy sobie spacer ze zwiedzaniem pozostałych przedszkoli na osiedlu, więc w sumie mam już jakieś pojęcie o 4 placówkach - 2 publicznych i 2 prywatnych
biorąc pod uwagę jego łatwość adaptacji i nawiązywania kontaktów wcale się nie zdziwiłam, że J. pójście do przedszkola uważa za naturalne, a wręcz nie może się doczekać kiedy zostanie pełnoprawnym przedszkolakiem
w wyborze konkretnego niestety nie pomoże - podobało mu się w każdym z osobna i we wszystkich razem :)
najważniejsze, że są zupełnie nowe (tzn. nieznane, bo do fabrycznej nowości im daleko) zabawki i dużo dzieci
[szczególnie ciekawy okazał się kącik "domowy" - mała pralka, zlew, żelazko, mikser - dziewczynki musiały się z nim sprawiedliwie podzielić obowiązkami :P, ale nie przegapił też żadnego z drewnianych i plastikowych pociągów - najlepszy był taki prowadzony przez Wielkiego Ptaka, z wagonem w którym siedział Elmo!]
co do wspólnej zabawy z innymi - pojawiły się drobne (?) trudności, których wcześniej nie obserwowałam - Janek nie bardzo potrafi się dzielić zabawkami i brzydko próbuje wyrywać innym dzieciom te, które akurat sobie wybrały
dziwne, bo jeszcze kilka tygodni wcześniej potrafił ładnie pytać "czy mogę?" i zrozumieć odmowę...
nie wiem gdzie się tego nauczył - od starszaków w piaskownicy? a może "taki wiek"? mam nadzieję, że szybko uda nam się z tym uporać
a jeśli chodzi o nasze rodzicielskie obserwacje - będziemy mieli trudny orzech do zgryzienia - przedszkole publiczne, do którego J. się dostał, a szczególnie pomysły "wychowawcze" polegające na częstowaniu maluchów słodyczami - na wejściu i wyjściu, a w dniu bez mamy (wnosząc po kolorze rączki w której pięknie rozpuścił się lentilek) także w trakcie pobytu
"zaganianiu" dzieci do różnych zajęć a następnie pozostawianiu samopas bez żadnej kontroli stopnia wykonania danego zadania (J. np. momentalnie ogłosił "już narysowałem" wypełniwszy szablon słonika kilkoma czarnymi kreskami i zwiał do pociągu...) i sposobu dogadywania się młodzieży (pani w żaden sposób nie przeszkadzał krzyk i szarpanina przy "wymianie" zabawkami)
i generalnie kontakt z dzieckiem - przykład: Jane bardzo chciał się dowiedzieć, czemu toaleta dla dzieci nie ma klapy - pani najpierw wcale nie reagowała na pytanie (ale wiadomo - J. potrafi powtórzyć x razy - do skutku :P) potem słabo zrozumiała (!? - na 100% w grupie nie było dziecka mówiącego wyraźniej!) a w końcu powiedziała, że już taka jest...
co do niepublicznych - pytanie czy warto już na starcie "na siłę" stawiać małemu wyżej poprzeczkę...
w tzw. "artystyczno-językowym" podoba mi się pomysł, żeby dziecko miało zajęcia z angielskiego (0,5 godziny dla najmłodszych) + prowadzenie zajęć muzycznych, plastycznych i tanecznych z większą regularnością - krzywdy by mu to na pewno nie zrobiło, ale tak naprawdę jakości tej edukacji w żaden sposób nie jestem w stanie ocenić, a koszty byłyby jednak nieco wyższe
umówiłam się też na spotkanie z panią dyrektor w jednej placówce szczycącej się "indywidualnym podejściem" do dziecka, gdzie (cyt.) "zajęcia edukacyjne są prowadzone alternatywnymi sposobami pracy z dzieckiem (nauka przez rytm, ruch, naśladowanie, doświadczenie, przeżycie)"
i w sumie dobrze, ze do września zostały dwa miesiące, bo muszę sprawę przemyśleć...
chociaż im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że najlepiej by było, żeby poszedł do zwykłego i całkiem niesprawdzonego przedszkola - tego, z którego mogłaby go odbierać babcia - dla nas najwygodniej, bez dodatkowego stresu i niepewności w związku z zatrudnieniem opiekunki (+ znów koszt) a do tego "dorzucimy" po prostu dalej angielski z mamą i może jakieś dodatkowe zajęcia muzyczne...
tak czy siak najważniejszy cel wizyt zapoznawczych w przedszkolu został osiągnięty i szoku "pierwszego dnia" raczej we wrześniu nie będzie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz