Strony

Pentos - liczbowe czary-mary

niewielkie pudełko mieszczące kilkadziesiąt kart... z jednej strony - super sprawa, wszędzie się zmieści, łatwo da zabrać na wyjazd lub spotkanie ze znajomymi, z drugiej - trudno się po takim drobiazgu spodziewać całonocnej rozgrywki, wciągającej historii, wyzwania dla intelektu

ale czy od każdej gry trzeba od razu wymagać, by była "gwiazdą wieczoru"? 
jeśli chcecie przyjrzeć się "szarej myszce", która przy bliższym poznaniu okazuje się całkiem sympatyczna - zapraszam
oto

Pentos       


pudełeczko - jak to w serii Trefl Joker Line - niepozorne
dobrze, bo kto by chciał nosić ze sobą nadmiar powietrza w kartonie! może tylko lepiej byłoby zostawić jakiś margines na okładki dla kart, które zwykle bez nich szybciej się niszczą oraz karteczkę i ołówek do notowania wyników... nie zaczynajmy jednak od narzekania :) 

rozpocząć najlepiej od wczucia się w role Uczniów Czarnoksiężnika i rozdania
co ciekawe, nie wręczamy tu nikomu na starcie kart do ręki - czy i jakie będzie chciał podjąć, każdy gracz zdecyduje stopniowo sam
do dyspozycji mamy karty z dwóch talii - pierwsza, podstawowa, składa się z 5 kolorowych kompletów oznaczonych od 1 do 9 - to składniki, z których będziemy w trakcie rozgrywki korzystać, by rzucać czary oraz 10 kart specjalnych (5 rodzajów), które doraźnie pomagają w ułatwianiu sobie lub przeszkadzaniu przeciwnikom w drodze do wygranej
zaczynamy od odkrycia 6 kart - składników w dwóch rzędach po 3 
z tej puli - kotła - będziemy mogli dociągać (kosztować) zestawy (mikstury) złożone z kompletów kart (składników) w jednym kolorze lub o tej samej wartości (jednego rodzaju - a mamy tu do wyboru muchomory, nietoperze, ośmiornice... mniam! lub jednakowej mocy)
skorzystać będzie można także z kart specjalnych - na raz widoczne są dwie - będą to jokery, karty pozwalające odrzucić, podebrać lub podrzucić konkurentom, ewentualnie wybrać sobie z talii potrzebny składnik
jednej tych ostatnich nie można jednak zebrać ot, tak - do takiej akcji wymagane jest rzucenie czaru zwanego Mikrosem (jak nazwa wskazuje - małego) 
ostatecznym celem gry jest czar większy - Pentos pozwalający wygrać 1 z 3 rund lub Megalos - oznaczający absolutne zwycięstwo 


jak rzucamy czary?
otóż zbieramy "na ręce" i wykładamy na stół sekwencję w jednym kolorze lub złożoną z kart tej samej wartości (opcjonalnie odczytując magiczne sylaby składające się na dany czar)
3 karty "po kolei" albo w kolorze to Mikros, 5 o jednakowej wartości - Pentos, cała sekwencja 1-9 w jednym kolorze - Megalos

Kass-Nia-Craz! zabieram jokera :)
no dobrze - dociągamy i wykładamy, a gdzie w tym wszystkim zabawa?
hmm, mnie to mogłoby w zasadzie nawet wystarczyć, co wiąże się zapewne z sentymentalnymi wspomnieniami z setek partii remika rozegranych w dzieciństwie ;)
dla pozostałych jest atrakcja dodatkowa - punkty karne! otóż w grze nie chodzi tylko o zwycięstwo, ale głównie o to, by nie przegrać danej partii, a z pewnością nie przegrać wysoko...
po rzuceniu przez jednego z graczy Pentosa podliczamy stany "na ręce" czarodziejów-konkurentów
każdy składnik pobrany wcześniej z kotła i nie zużyty powoduje magiczne obrażenia - oparzenia Koa - zależne od swojej mocy, mniejsze jednak, jeśli występuje w rosnącej sekwencji

mam 8... i 7! ha, tylko 1 punkt!
gra wymaga więc odrobinę kombinowania (jak zbierać, żeby zebrać Pentosa, a przy tym przechytrzyć przeciwników i zrobić to szybciej niż oni?  minimalizować ewentualne obrażenia i poprzestać na kolekcjonowaniu "jedynek", czy podjąć wyzwanie stworzenia mega-Megalosa?)
i całkiem sporo skupienia (ktoś już wziął tego skorupiaka, czy nie? a ten co tam zbiera - czyżby trójeczki!?)

nie da się jednak ukryć, że całkiem sporo w niej także "niesprawiedliwości" i przypadku - karty wykładamy losowo, a gracz, który nie może zgodnie z regułami zebrać nic ze stołu ani wyłożyć sekwencji obowiązkowo dolewa do kotła, czyli odsłania kolejne składniki - w ten sposób traci ruch, a kolejna osoba często zyskuje korzystne ułożenie kart
między innymi z tego względu (a także dlatego, że bardzo łatwo zapamiętać co znika ze stołu i domyślić się co zbiera konkurent) w wersji dla dwóch graczy zdecydowanie brakuje magii 
u nas powstała nawet teoria, że kto pierwszy bierze, ten wygrywa - sprawdza się, niestety, bardzo często
jako szybka gra-przerywnik w gronie 3-4 osób "Pentos" działa jednak jako tako - o ile każdy dobrze zrozumie instrukcję ;)

to nie jest Pentos? to w co ja kiedyś grałem!? 
ilustracje na kartach odrobinę wprowadzają w temat, żeby jednak nie sprowadzić gry do mechanicznego zgarniania kart ze stołu trzeba zgodnie wspólnie budować "czarnoksięską" otoczkę - siorbać z kotła (a nie dobierać) i czarować (a nie wykładać), bawiąc się narzuconą (trochę na siłę) konwencją
w takiej wersji może uda się zachęcić do rozgrywki nawet dzieci (według wydawcy 7+, J. póki co nie zainteresowany) fundując im lekcję podstaw logiki, dedukcji i planowania
dorośli zapewne szybko opracują optymalną strategię, nigdy nie wiadomo jednak, czy jakaś "czarna magia" nie pokrzyżuje im szyków i nie skończą przemienieni w ropuchy!




Sto wierszyków do ćwiczenia głosek w trudnych zestawieniach

nieco ponad rok temu pisałam tu o książeczce pełnej zabawnych wierszyków dla maluchów, idealnych do urozmaicenia ćwiczeń w zakresie poprawnej, wyraźnej mowy 
Sto wierszyków nowych do ćwiczeń wymowy zebrało w owym wpisie (>>klik<<) całkiem sporo komplementów, nie da się jednak ukryć, że były to rymowanki skierowane raczej do młodszych przedszkolaków, a mi osobiście doskwierał wówczas brak wśród nich takich przeznaczonych do korygowania zniekształcanego przez Janka "r"

okazuje się, że autorzy nie próżnowali i wychodząc na przeciw oczekiwaniom czytelników (starszych dzieci, matek takich jak ja oraz logopedów) przygotowali kontynuację! nie będę stopniować napięcia i od razu podsumuję - co najmniej tak samo dobrą jak część pierwsza 

tym razem Elżbieta i Witold Szwajkowscy zapraszają do wspólnego szlifowania trudniejszych głosek - spółgłosek w zbitkach, głosek szeregu szumiącego z zestawieniach z innymi spółgłoskami oraz - najbardziej nas interesującej - głoski "r", przy lekturze książeczki pod tytułem:

Sto wierszyków do ćwiczenia głosek w trudnych zestawieniach


wierszyki z tego zbioru pozytywnie wyróżniają się według mnie na tle licznych infantylnych rymowanek dla najmłodszych
mimo typowo 'terapeutycznych' powtórzeń (logotomów, które stanowią kanwę każdego z utworów) nie mamy wrażenia, że to żmudne ćwiczenia
autorzy (ciężką!) pracę nad sprawnością aparatu mowy przekuwają w przyjemną zabawę słowem, dźwiękiem, rytmem i prostymi rymami
żonglują skojarzeniami, podobieństwem brzmienia i znaczeń, przy pomocy nieskomplikowanych kilkuwersowych "narzędzi" otwierając dziecięce buzie i horyzonty
to istna gratka dla ciekawych świata przedszkolaków - kopalnia niezrozumiałych wyrazów i tematów do rozmów, do których autorzy dodatkowo zachęcają zadając pod wierszykami "pytania pomocnicze"




utrzymane w pastelowej kolorystyce ilustracje (aut. Karolina Dziewa) nie dominują nad tekstem, ale ciekawie uzupełniają treść i zwracają uwagę dzieci
również mogą stać się punktem wyjścia do ciekawych konwersacji
Janka szczególnie zaciekawił Masaj, zębatki (opisane jako trące tryby), ogon wydry oraz "psia" flaga na zamkowej wieży...

przy tym wszystkim nie brakuje profesjonalizmu w podejściu do kwestii stricte logopedycznych, co potwierdza konsultantka - dr n. hum. z Katedry Logopedii UG, pani Anna Walencik-Topiłko
z mojego punktu widzenia bardzo cenny jest zamieszczony w przedmowie wierszyk-rozgrzewka, zachęcający do gimnastyki warg i języka (super wstęp do dalszej zabawy!)
dla rodziców pomocne mogą być także dopiski ułatwiające zwrócenie uwagi na konkretne problemy z artykulacją




nie zaprzeczę, że lektura okazała się - jak zapowiada tytuł - momentami trudna
jasne, było sporo śmiechu, a miejscami nawet chichotu, ale (po kilku kolejnych moich: "nie, nie tak, język płasko do podniebienia - r-r-dr-dr - i spróbuj jeszcze raz") kiedyś pojawiły się nawet łzy... cóż, piękne, dźwięczne "r" to nie dla każdego kaszka z mlekiem! tym razem wystarczyło jednak porzucić na chwilę rozdział trzeci i poczytać o kaszce w krzakach ("sz" i "rz" to wszak dla niektórych bułka z masłem :P), by powrócił dobry humor
ciekawość ("a o czym jeszcze są te inne wiersze z "R"?") szybko dodała sił do kolejnych prób

od jakiegoś czasu nie odkładamy książeczki na półkę, codziennie przypominając sobie po kilka stron 
może to myślenie życzeniowe, ale wczoraj Jankowe "r" w odpowiedzi na pytanie "i co mam napisać, jak ci się podoba ta książka?", wydało mi się całkiem niezłe
a brzmiała ona: "jest ekstra!"


za egzemplarz recenzencki dziękujemy autorom i Grupie Wydawniczej Foksal

Władca pierścieni: Bitwa o Śródziemie - gra karciana

od przedstawienia gry

Władca pierścieni: Bitwa o Śródziemie


zaczynam udział w 'link party' pod hasłem "Kto gra w karty..." [tym >> KLIK] "odczarowującym" złą sławę, którą cieszą się (w pewnych kręgach) gry karciane
mamy nadzieję, że wraz z innymi uczestnikami (a zaproszony jest każdy chętny!) uda nam się pokazać, jak bardzo różnorodna pod względem grupy docelowej, mechaniki i estetyki jest obecnie "karciana" oferta wydawnicza oraz zawalczyć z negatywnymi skojarzeniami dotyczącymi grania w klasyczne karty


na pierwszy ogień idzie u nas - trochę przekornie - "karcianka", która własciwie nie należy do moich ulubionych i zupełnie (jeszcze) nie nadaje się do grania z Jankiem
mimo to zależało mi, żeby mieć ten tytuł w zbiorach Grajmy! i co jakiś czas po niego sięgam
powody są dwa:


1. temat i oprawa

wydawca wiedział co robi - moc Jedynego Pierścienia działa!
temat i klimat to co prawda nie to samo (a w każdym razie nie zawsze i, cóż, raczej nie tu), ale Gandalf i Nazgule na pudełku, talie pełne dzielnych bohaterów i ich antagonistów i/lub rewersy z nadrukiem Oka Saurona na pewno skuszą niejednego fana filmów z serii LOTR
niewykluczone, weźmy mnie za przykład, że kilku sentymentalnych miłośników prozy Tolkiena również...

niebrzydkie (o ile można tak powiedzieć o trollach, orkach i innych sługach Mordoru...) grafiki i znajome imiona dodają odrobinę smaczku rozgrywce
szkoda, że sama mechanika oraz "moce" bohaterów nie mają wiele wspólnego z ich powieściowymi przygodami i charakterystyką... pokonanie Szeloby lub Sarumana jest wszelako dużo wyżej punktowane, niż zwycięstwo nad zwykłym patrolem orków, nie ma zatem co przesadnie narzekać


2. stopień skomplikowania

ważnym autem gry są proste reguły, które da się szybko wytłumaczyć nawet początkującym
wielu z nich spodoba się także spora losowość, dająca nowicjuszom szanse na zwycięstwo
w trakcie rozgrywki gracze kompletują zestawy kart postaci (drużyny walczące z wrogami) i zdobywają punkty, gdy kolorowe symbole na kartach atakujących odpowiadają tym przypisanym atakowanym

ślepy traf rządzi kilkoma aspektami rozgrywki:
  - na start każdy otrzymuje 3 karty z bohaterami, których będzie mógł wystawić do walki, a następnie może - losowo - dociągać kolejne
  - z talii "potworów" wykładamy 3, z którymi będziemy aktualnie walczyć, a po pokonaniu dowolnego (lub kilku) z nich uzupełniamy - znów na chybił trafił - o kolejne
  - dobierając karty możemy w każdej chwili trafić na "kontratak Mordoru" - akcję bolesną dla wszystkich graczy (którzy tracą w ten sposób zdobyte punkty, kartę z ręki lub wyłożonej drużyny), ale nie zawsze równie dotkliwą dla każdego z nich...

istotne jest jednak także, by umiejętnie przewidywać zagrożenia, planować kolejne kroki oraz sprytnie korzystać ze zdolności specjalnych i zasobów przeciwników
łączenie kilku dozwolonych zagrań wymaga nieco wprawy, ale często pozwala pokonać kilku wrogów na raz i zdobyć przewagę nad konkurentami

instrukcja mogłaby być przystępniejsza, ale skoro na kartach wyraźnie widać kolorowe symbole i ewentualne opisy dodatkowych zdolności (czyli wszystko, co trzeba), gdy tylko ktoś wyjaśni podstawy, przydaje się w zasadzie jedynie strona ilustrująca przebieg tury, by przypomnieć sobie, że albo A) dokładamy towarzysza do drużyny i ewentualnie atakujemy wroga, albo B) dobieramy kartę na rękę


biorąc powyższe pod uwagę, twierdzę, że jest to całkiem niezła gra dla grupy zróżnicowanej pod względem wieku i "planszówkowego" doświadczenia, nie wymagająca wielkich umiejętności, ale zmuszająca do odrobiny wysiłku intelektualnego
sposób skonstruowania postaci podpowiada kilka korzystnych schematów działania, jednak dzięki sporej losowości i pewnej dozwolonej interakcji, każda partia różni się od poprzedniej


trochę szkoda, że wykorzystanie tematyki "Władcy...", które zapewne przysparza grze popularności wśród osób z pewnego kręgu zainteresowań*, wyklucza z rozgrywki młodszych graczy
według wydawcy dolna granica wieku to 8 lat
zasadę łączenia symboli ośmiolatek zapewne bez trudu zrozumie, ale czy ja wiem, czy nie będę miała oporów przed zachęcaniem Janka-drugoklasisty do walki z potworami straszącymi na kartach Mordoru?
niemniej karty zamierzam w najbliższym czasie "zakoszulkować" - pojawiające się na czarnych obrzeżach ślady zużycia świadczą o tym, że gra nie zalega bezczynnie na półce, a szkoda by było, żeby miała nie doczekać chwili, gdy podsuniemy J. trylogię Tolkiena  ;)

* zdecydowanie zabieramy ją na Brodnicon!

Spoza tęczy - brązowe puzderko

jakiś czas temu, przy okazji zachwytów nad Wielką Księgą Inspiracji (KLIK), deklarowałam, że będziemy tworzyć
hmm.. książka do działania naprawdę zachęca, wychodzi nam to jednak różnie
coś się wszak zrobić udało!

pewnego dnia zabraliśmy się z J. za klejenie patyczków, którego efektem były tratwomost (niestety nie przetrwał do dziś intensywnej zabawy) oraz coś z przykrywką, wklęsłe w środku,
co przy odrobinie wyobraźni i dobrej woli może być pudełeczkiem na biżuterię

czy nawet
ramką na przestrzenny obrazek


lub miseczką na cukierki...
albo orzechy - nawet lepsze, bo zdrowsze i brązowe ;)


a 21/22.01. prawdopodobnie także sympatycznym pomysłem na upominek typu DIY :)

jako że powstrzymaliśmy się od pomalowania puzderka i/lub dekupażu (takie rzeczy to J. robi w przedszkolu...), pozostając przy pięknej, naturalnej brązowej barwie szpatułek laryngologicznych,
inspiracją dzielimy się w ramach projektu


o samochodach książki dwie

ten dzień musiał kiedyś nadejść
zamierzam oto za chwilę napisać pierwszą (lecz na pewno nie ostatnią) "recenzję" książki, której do końca nie przeczytałam...*
wszystko przez to, że potomek wkroczył właśnie w etap zaszywania się w kącie w trybie "cicho, czytam!"
nie tylko sam wybiera książki do "czytania w myślach", a ja nie muszę czytać mu tego co lubi (czasem otwarcie śmiejąc się w twarz moim gustom), ale, bywa, nawet nie mogę sama przejrzeć danej lektury inaczej, jak tylko ukradkiem, albo głęboką nocą

jeśli tylko Jan wyćwiczy się w odpowiadaniu na pytania o treść i wrażenia szerzej niż dwusłowem "ciekawe" + "ekstra!", jest szansa, że powoli zajmie należne, drugie (ale równorzędne) miejsce niezależnego a opiniotwórczego redaktora rubryki bibliofilskiej niniejszego bloga
tym razem będę jednak musiała jeszcze samojedna, bazując na jakże wątłych podstawach, odmalować obraz książki od kilkudziesięciu wieczorów zajmującej honorowe miejsce przy łóżku jako samodzielna lektura przedsenna, przypominajaca dawne (przedpociągowe) czasy , kiedy to na osiedlowych spacerach dwuletni J. wykrzykiwał wszystkie marki mijanych aut,
czyli

OD KOŁA DO FORMUŁY 1

Historia motoryzacji


co tu dużo mówić - na ile zdążyłam się zorientować - to świetna propozycja dla wszystkich nieletnich miłośników ryku wyścigowych silników, laików, chcących poznać historię motoryzacji oraz zafascynowanych transportem kołowym małych chłopców
Janka interesuje w niej niemal wszystko - rys historyczny, polskie maszyny sprzed lat, samochody-legendy, wyścigi, rekordy i sławni kierowcy
chłonie zawartość akapitów z ciekawostkami, zaśmiewa się ze starych żartów (nawet tego o wszelkich możliwych kolorach czarnego Forda T!), zagląda do tabel z danymi technicznymi, zagapia na zabawne ilustracje...
prawdopodobnie nie zapamięta z opowiadań za wiele, ale widać, że samo przebywanie w świecie aut, silników i rajdowców sprawia mu prawdziwą frajdę

autorom - Michałowi Gąsiorowskiemu (tekst) oraz państwu Surmom (ilustracje) - udało się przedstawić temat w lekkiej, zabawnej formie
dzięki swadzie z jaką opowiadają (słowem i obrazem) o parametrach, datach i osiągach czytelnik szybko nabiera przekonania, że istotnie - jak głosi okładkowe hasło - motoryzacja jest fascynująca!

to idealna zachęta do samodzielnego czytania i zgłębiania, mniej lub bardziej zamierzchłej przeszłości, dla najmłodszych uczniów




a gdy już taka książka jak powyższa rozbudzi apetyt, potrzebę znalezienia odpowiedzi na pytanie "jak pracuje silnik?" dokładniejszą niż "(...)praca silnika spalinowego prawie niczym nie różni się od jazdy na rowerze" i chęć zobaczenia co przeciętne auto ma w środku,
przychodzi pora na zapoznanie się z 'instrukcją' na temat:

Jak zbudować samochód?


na tytułowe pytanie odpowiedzi udzielają myszy, żaba i wróbel, które z setek elementów, znalezionych i zdobytych części, krok po kroku składają swój wóz
czytelnik ma dzięki nim szansę opanować (teoretycznie) zasadę działania silnika czterosuwowego i poznać dziesiątki specjalistycznych terminów, wplecionych w tekst miejskiej opowieści, której lekturę umilają i uzupełniają ładne, pastelowe grafiki
na licznych, szczegółowo opisanych rycinach możemy kolejno wyszukiwać drobiazgi o niesamowicie brzmiących nazwach, jak choćby sworznie kulowe, koło pasowe wału korbowego, drążek popychacza... każdy szybko przekona się, że
"to się wydaje skomplikowane, ale w rzeczywistości jest jeszcze trudniejsze"

co do samej warstwy fabularnej - intryga nie wydaje mi się szczególnie porywająca, a niektóre międzygatunkowe rozmowy samozwańczych mechaników-amatorów robią wrażenie, jakby ich głębszy sens zaginął gdzieś w trakcie tłumaczenia
nie to jet tu jednak najważniejsze
przede wszystkim cieszy, że dostajemy oto do rąk książkę pełną profesjonalnych (ale i pięknych!) schematów budowy auta, która z przyjemnością przejrzą nie tylko dzieci, ale także ich tatusiowie, a nawet mamy :)
a potem będą chcieli do niej wracać

bardzo sympatyczna historyjka techniczna




nigdy nie myślałam, że tyle się kiedyś dowiem o samochodach
fajnie mieć syna :)

--
*nie lubię spraw niedokończonych, więc niedługo zapewne doczytam - może podzielę się wtedy opinią w komentarzu

książeczki nie tylko do czytania i "gwiazdy szklanego ekranu" wg Egmontu

prawie nie oglądamy telewizji, ale nie znaczy to, że J. wychowuje się zupełnie bez kontaktu z animowanymi bajkami - bywa w kinie, ma dostęp do komputera i, przede wszystkim, kontakt z rówieśnikami - znawcami kanałów dziecięcych
w tej chwili ulubieni bohaterowie Janka to Masza i niedźwiedź, baranek Shaun oraz (niespodziewanie) Pat i Mat, ale jeszcze nie tak dawno znajdowały się wśród nich także lokomotywki z wyspy Sodor czy Zigzak McQueen
sama z kolei z pewnym sentymentem wracam do obrazków pamiętanych z filmów Disneya sprzed lat...

wydawnictwo Egmont zdaje się być potentatem w dziedzinie książeczek na licencji Disney, Pixar i HiT Entertainment, z którymi kojarzy się spora część animowanych bajek dla dzieci
nie są to moje ulubione lektury z tym znakiem [do tych zaliczam zdecydowanie serię EgmontArt], ale ze względu na wielką różnorodność i szeroką dostępność tego typu wydawnictw, bajecznie kolorową, przyciągającą małych czytelników szatę graficzną i często przystępną cenę, kupujemy co jakiś czas ich kolorowankę, czasopismo lub "zeszyt ćwiczeń" z ulubionymi bohaterami*
a czasem także o nich słuchamy

jakieś dwa lata temu ciocia sprezentowała J. następujący zestaw:

o choinka, nowy rok!

pierwszego dnia po świętach, gdy zaproponowałam włączenie choinkowych lampek, usłyszałam:
"ale po co? przecież Mikołaj już do nas trafił!"
praktyczne podejście, nie ma co...
ja jednak sobie światełka codziennie zapalam - a nuż czegoś podrzucić zapomniał? ;)






jak co roku, tradycyjnie "zdobyte" przez ojca i syna, radośnie przystrojone ulubionymi drobiazgami i osobistymi "rękoczynami" drzewko towarzyszyło nam w symbolicznym pożegnaniu starego i powitaniu kolejnego roku

tym razem byliśmy dobrze przygotowani - udało się wreszcie wykonać dawno planowany magnetyczny kalendarz na lodówkę :)


na pamiątkę sylwestrowej nocy, która będzie się J. kojarzyła na pewno z ogrodowymi harcami z zimnymi ogniami, Krecikiem i niekończącym się (ponad 30 minut!) pokazem fajerwerków, powstał jedyny w swoim rodzaju 'rysunek'


i po świętach... czas wrócić do codzienności
co jednak szkodzi, żeby była ona kolorowa (i świecąca)?

życzymy sobie i Wam, którzy tu zaglądacie, barwnego 2017

a zdjęcia tegorocznej choinki dorzucamy do galerii