Strony

matematyka czasu

czas nigdy nie był moim sprzymierzeńcem...
dziś dwa słowa na temat tego wymiaru rzeczywistości w najprostszym matematycznym ujęciu,
czyli spóźniony post w ramach projektu Matematyka jest Πękna

czasowskaz

J. od zawsze lubi zegarki (co nieco na ten temat pisałam już tutaj), od dawna o nie pyta, doskonale odczytuje pełne godziny (w tym kluczowe dla naszego rytmu dnia 7, 20 i 21), szybko zaprzyjaźnił się z Fredkiem próbującym nadać miarę wszystkiemu (książeczka Liczę sobie) i bez trudu wykonuje proste zadania typu "zaznacz odpowiednią godzinę"
[szczególnie jeśli to pora odjazdu parowozu z naszego dworca - 17.04, 10:44 - zdążyliśmy na czas! :D]

do ćwiczeń nadal czasami służy dawno wydrukowany i zalaminowany zegar


Basia i wolność

czasem łapię się na tym, że trochę przeceniam swoje dziecko
zdaje mi się, że skoro J. jest taki bystry (jest) i tak dużo rozmawiamy i czytamy (bardzo dużo!), to powinien już wiedzieć naprawdę sporą część tego, co ja...
a potem nagle okazuje się, że z trudem opisuje stany emocjonalne (i wcale nie dlatego, że ma problem z odczytywaniem cudzych uczuć, tylko po prostu brakuje mu słów! co zresztą już szybko nadrobił), albo (chociaż już lata temu recytował hasło "wolnoć Tomku w swoim domku" z "Pawła i Gawła", a mi zawsze wydawało mi się, że ma dość dużo swobody) nie umie odpowiedzieć na pytanie:

"co to jest wolność?"


nic to! ma w końcu dopiero kilka lat, więc wszystko przed nim, a coraz to nowych książeczek, tłumaczących niemal wszystko ciągle przybywa :)


Basia i wolność 

to najnowsza pozycja z serii o nieokiełznanej dziewczynce w pasiastej bluzeczce (tej)
tym razem lektura oprócz atmosfery dobrej zabawy (szaleństwa przy autobusowym przegubie i skakanie po brejowatym śniegu - to jest to!) wprowadziła całkiem sporo nowych znaczeń do słownika Janka - począwszy od tytułowej "wolności", przez "konsekwencje", "odpowiedzialność" i "powstanie", na "poddanych" kończąc (też nie znał, macie pojęcie? a ja mu już chciałam czytać fantastykę :D)

jak w każdej Basi, również tu warto docenić prostotę przekazu - przypatrujemy się po prostu rodzinnej wyprawie na muzealną wystawę, podglądając (wcale nie idealne!) relacje i reakcje w sympatycznej rodzinie radosnej trójki maluchów
autorki (jak zwykle znany, sprawdzony duet Stanecka - Oklejak) podejmują trudny temat, próbując rozróżnić "zakazy" i "zasady", ale całkiem sprawnie - i słowem i obrazem - pokazują, że tak to już jest niektóre rzeczy wolno, a innych nie
nawet królowi!
tłumaczą, że to nie tak, że ktoś ma prawo ograniczać cudzą wolność dla swojej wygody, albo dlatego, że ma większą władzę, tylko że, chociaż teoretycznie każdy człowiek może wszystko, sami nakładamy sobie ograniczenia po to, żeby żyło nam się lepiej wśród innych
a tata ze smakiem wylizujący sos czekoladowy z talerza w restauracji jest doskonałą ilustracją swobody, która wtedy, gdy nikomu nie szkodzi, jest wręcz potrzebna i pożądana

i chociaż nie jest to moja ulubiona "Basia...", myślę, że Janek sporo skorzysta z powtórzenia sobie nawet kilka razy, że na przykład nie wolno się bić, ale czasem można użyć siły w obronie ważnych osób i wartości, 
a ja może w końcu pojmę, skąd Basina mama, nie tracąca równowagi nawet przy mydlano-papierowych glutach, czerpie swoje pokłady cierpliwości...   




Wyd. Egmont

Czytam sobie poziom 1 c.d. - komiks i biografia

o Jankowej przygodzie z czytaniem i sposobach na naukę oraz zachęcanie do samodzielnej lektury piszę regularnie, co i rusz zachęcając do czytania dzieciom i z dziećmi, oswajania ze słowem pisanym od najmłodszych lat
namawiam do pokazywania, że przy książce można dobrze się bawić, przekonuję, że nie można na siłę zmuszać do literowania, za to warto pokazywać maluchom, że czytanie to przede wszystkim przyjemność
i spędzać wspólnie czas z literaturą
służę też przykładem kilkuletniego zapalonego (i od dłuższego czasu samodzielnego) czytelnika - chodzącego dowodu na to, że metoda się sprawdza :)

mam wrażenie, że w tym temacie zaczęłam się już bardzo powtarzać, więc dzisiaj będzie krótko

przedstawiam nowości w serii Czytam sobie na poziomie 1

1. FAKTY "Wielki Karol i mały Lolek"

to pierwsza w naszym księgozbiorze biografia dla przedszkolaka
i od razu taka cenna! ważna, bo dotycząca życiorysu naprawdę wyjątkowego człowieka, znanego Polaka, wielkiego autorytetu


oprócz tematu przyciąga, fascynuje forma jego przedstawienia 
pokazanie poszczególnych wydarzeń z życia Karola Wojtyły (chyba nie było wątpliwości, kto jet tu głównym, tytułowym bohaterem?) w kolejności co prawda nie przypadkowej, ale i nie chronologicznej, zestawienie niektórych faktów, podkreślenie  trwałości pewnych zasad, pasji, przekonań, powtarzalności zachowań i "cykliczności" życia, zmusza do refleksji i zastanowienia nad odpowiedzią, w którym momencie mały człowiek staje się wielki

książeczka jest opatrzona tekstem dobrym do samodzielnego czytania, ale nie nazbyt infantylnym 
nie da się pisać o głowie kościoła nie używając określeń "konklawe", "błogosławieństwo", "filozofia", "teologia", więc one też się tu pojawiają - i dobrze! dziecko czyta samo, ale warto porozmawiać z nim o znaczeniu nowych słów; osobiście bardziej przeszkadza mi powtarzane często "wiele", "wielu", ale zapewne miało na celu podkreślenie ogromu wiedzy, odpowiedzialności i par oczu wpatrzonych w Jana Pawła II, nie można więc powiedzieć, że jest nie na miejscu
ilustracje Ewy Poklewskiej-Koziełło jak zwykle wspaniale budują historię, oddają klimat, atmosferę

myślę, że warto przejrzeć tę pozycje w każdym wieku, bo dorosłym przypomina najważniejsze chrześcijańskie wartości, a najmłodszym doskonale pokazuje, że papież - też człowiek


2. KOMIKS Jonka,  Jonek i Kleks

w formie niewielkiej książeczki trafiła nam się oto wieka gratka - pierwsze samodzielne spotkanie Janka z komiksem jako takim i jednocześnie poznanie bohaterów z maminego dzieciństwa :)


sam pomysł na rozciągnięcie komiksowych ilustracji na kolejne strony, który skutkuje nieuchronnie zmniejszeniem liczby obrazków i zauważalną koniecznością kondensacji treści, specjalnie do mnie nie przemawia
opisana historyjka wydaje mi się "poszatkowana", miejscami mało spójna i niezbyt klarowna
niemniej muszę przyznać, że Janek bez trudu za nią nadążył i bardzo spodobały mu się perypetie bohaterów prowadzące do pokonania wyjadającego zapasy atramentowych jagód smoka :)

ale co tam fabuła, najważniejsze, że to Kleks, Jonek i Jonka - ci sami, co przed laty (choć tym razem zabrakło wspomnienia o cioci z Koluszek ;P)! 
patrząc na ich niesamowicie sugestywne miny, gesty wyrażające pełne spektrum emocji i 'gwiaździste' "chmurki" pełne wykrzykników, cieszę się, że Zbigniew Dimitroca i Eugeia Kroll przypominają (a tym najmłodszym przedstawiają) ekstrawertyczne trio Szarloty Pawel 


mnie tomik zachęcił do odszukania pełnych wersji komiksów o przygodach Kleksa, a J. do samodzielnego czytania ("w myślach", ale i głośno - babci) 
i o to przecież chodziło!

wiking Tappi, oczy Mortki, fajna gra i dobre książki

nie będę tu przedstawiać Tappiego
kto go już zna, ten zna, i - jeśli tylko ma gust czytelniczy odrobinę zbliżony do naszego - lubi
(bo Tappi kradnie serca, a takim jak my miłośnikom natury, skandynawskich klimatów, wolności i magii, bez większego trudu przychodzi przymykanie oczu na dysonans między historycznym obrazem skandynawskiego wojownika a bajkowym bohaterem oraz skłonność autora do moralizatorstwa)
a kto nie zna - najlepiej niech sam pozna! dobroduszny wiking, wraz z pełnym werwy reniferkiem Chichotkiem i licznymi przyjaciółmi, czekają na młodych czytelników w licznych ciekawych odsłonach książkowych (o, takich)  

nie napiszę też recenzji kolejnej książeczki (na razie jedna - Tappi na rozdrożu - będzie musiała wystarczyć)

opowiem za to o najnowszych etapach naszej radosnej znajomości
i przedstawię Jankowe nabytki spod znaku rudej brody

planszowanie na Pyrkonie

o naszych wrażeniach z tegorocznego Pyrkonu mogliście już przeczytać tutaj
dziś część druga wspomnień, skierowana być może do szerszej publiczności - nie trzeba być wszak geekiem, ani innym "fandomowym freakiem", żeby grać w planszówki na konwentach fantastycznych :)

otóż liczne "gry bez prądu" miały w Poznaniu pokaźną i różnorodną reprezentację w postaci Bloku Gier Planszowych

planszówki, Legosy i dziwaki, czyli dziecko na Pyrkonie

największy w Polsce doroczny konwent miłośników fantastyki,

Pyrkon 

przyciągnął w tym roku podobno ponad 38 tys. fanów gier, komiksów, książek, filmów i seriali,
w tym kobiety i dzieci
a wśród nich tę jedną, do ostatniej chwili przerażoną wizją ogromu magii, pasji i szaleństwa skoncentrowanego w zamkniętej przestrzeni (sporej, bo liczonej w tysiącach metrów kwadratowych powierzchni MTP, ale w ten weekend zdecydowanie ponadprzeciętnie zaludnionej i z zaledwie pojedynczą drogą potencjalnej ucieczki!)
i to jedno, niczym nie zrażone, totalnie zmotywowane do pokonania kilkuset kilometrów w aucie, nocnej pobudki, półgodzinnej pieszej wędrówki do wejścia i spokojnego (sic!) wielogodzinnego, wypełnionego jednakowoż rozmaitymi alternatywnymi atrakcjami, oczekiwania na spełnienie obietnicy dostąpienia klockowego raju (ostatecznie zrealizowanej, warto dodać, o czym więcej niżej),
czyli nas :)

jak było?
tłoczno, kolorowo, ciekawie, różnorodnie,
chwilami absolutnie fantastycznie

największa zaleta tak wielkiej imprezy to fakt, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie
dla nas był to Games Room, stoiska z modelami i grami w Krainie Wystawców, kilka prelekcji zaproszonych gości i - siłą rzeczy - Blok Dziecięcy

ale po kolei

najpierw trzeba wejść

trzymanie za rękę małego dziecka daje tu handicap w postaci Kolejki Pierwszeństwa, za co jesteśmy J. winni porządną porcję lodów - w przeciwieństwie do sporego tłumu kolejkowiczów zamierzających kupić bilety w sobotni poranek, pokonanie bramek zajęło nam nie więcej niż kwadrans

punkt drugi - orientacja w przestrzeni

plany, mapki, oznaczenia budynków - wszystko okazało się czytelne nawet dla przedszkolaka!
mimo autentycznego tłumu przelewającego się w monotonnym rytmie między halami i wyraźnie gęstniejącego przy niektórych stoiskach i salach (np. przy wejściu do pawilonu LARP/RPG, gdzie ostatecznie nawet nie zajrzeliśmy) udało się znaleźć ustronne miejsca i dające odpocząć oczom spłachetki zieleni
szybko pozbyłam się obaw zalęknionej nowicjuszki - żegnaj klaustrofobio ;)

3 - w którą stronę pięciolatkiem?

ha, w którąkolwiek!
znając charakter J. i jego fascynację wszystkim co nowe i nieznane, właściwie nie miałam wątpliwości, że będzie jak w każdej z naszych podróży, mimo że tym razem "zwiedzaliśmy" chyba najdziwniejszą jak dotąd krainę...
nie pomyliłam się:

  • cosplayowi przebierańcy (tytułowe "dziwaki", którym to miano, nadane przez J. tonem pełnym fascynacji i podziwu, w żaden sposób nie powinno uwłaczać!), 
  • kolorowe smocze jaja (same piękne, wielkie smoki już niestety mniej), 
  • kartonowe modele statków kosmicznych i naturalnej wielkości Mistrz Yoda, 
  • metalowe, robotokształtne rzeźby, auta - wojskowe, stylizowane na post-apo i/lub pokryte sierścią ala wielki pies, 
  • setki planszówek dostępnych do samodzielnego wypożyczenia i przetestowania, 
  • stoły do gier bitewnych, 
  • wystawa autorskich budowli i mechanizmów z Lego (pół godziny przed makietą przenoszącą w kółko kuleczki?!), 
  • wielki nadmuchiwany Krewny i spontaniczny happening u jego stóp,

niemal co krok coś budziło zadziwienie i entuzjazm!

jestem pewna, że obeszłoby się nawet bez odwiedzania kącika dziecięcego,
ale skoro już był, no i obiecaliśmy te klocki....
wielkie brawa dla organizatorów, którzy potrafili w tym miejscu zadbać o potrzeby zarówno młodzieży młodszej, jak i ich opiekunów i zapewnili dzieciakom bezpieczeństwo i rozrywkę - z możliwością współuczestniczenia dorosłych w zaplanowanych atrakcjach, ale i pozostawienia odpowiednio opisanego i poinstruowanego malucha pod okiem wyraźnie oznaczonej, zakoszulkowanej grupy opiekunów
w ramach zaplanowanych rozrywek znalazły się spotkania z autorami (min. Agnieszką Stelmaszyk, autorką "Kronik Archeo" i Marcinem Mortką), warsztaty origami i lepienia figurek, konkursy plastyczne, prezentacje gier edukacyjnych itp.
sama trochę czasu tam spędziłam, zanim odważyłam się dziecię na pół godziny zostawić i mogę potwierdzić, że trudno byłoby się nudzić
Jankowi, cóż,  nie było potrzeba nic więcej ponad stertę (kilka stert) klocków Lego do nieograniczonej dyspozycji - przepadł tak, że następnego dnia z tatą wrócili już w zasadzie tylko po to, żeby budować...
dając matce m.in. czas na spacer bez kurczowego ściskania małej rączki i posłuchanie o zjawiskach (rzekomo) nadprzyrodzonych

podsumowując - chyba mogę to oficjalnie stwierdzić - nasz przedszkolak jest swoim pierwszym Pyrkonem zachwycony, a ja bardzo pozytywnie zaskoczona
niniejszym z pełnym przekonaniem rekomenduję więc innym odrobinę zakręconym rodzicom taką formę weekendowej rodzinnej rozrywki i przewiduję, że nie był to nasz ostatni raz :)

J. już ich obu przerósł...
ulepszona wersja kulodromu (fragment)
więksi chłopcy, większe budowle... "mamo, mam takie same klocki!" ;)
ulubiona cosplayerka - wyłowiona z tłumu
aktualne trendy widać wszędzie ;)






ups,
nie napisałam prawie nic o planszówkach?
w takim razie zapewne c.d.n.

kolorowanka Strażnicy nocy + fantastyczny konkurs

czary, dawne wierzenia, tajemnicze skrzydlate istoty - czy nie brzmi to fascynująco?

"Z pogranicza legendy i mitu, gdzie nie może zabraknąć zadziwiających hybryd, 
osobliwych stworzeń, zmiennokształtnych istot i pogańskich bogiń
 przenosimy się w onirycznej atmosferze do świata marzeń i magii"

skuszona tą zapowiedzią wydawnictwa (NK) zapragnęłam zajrzeć między okładki kolejnej kolorowanki dla starszych odbiorców pod hasłem Sztuka kolorowania
tak trafili do mnie

Strażnicy nocy


Tropiciele - harcerze, historia, tajemnica...

jest coś takiego w książkach o "młodych detektywach", co od lat przyciąga do nich nieletnich czytelników
aura tajemniczości? emocje towarzyszące rozwiązywaniu zagadki? wyzwanie intelektualne?
nie jestem pewna, ale sama dobrze pamiętam czytane w podstawówce pierwsze powieści Joanny Chmielewskiej i Andrzeja Perepeczko, gdy tymczasem tyle innych dawno zapomniałam...
i chociaż przygody Pawełka i Janeczki ("Nawiedzony dom", "Wielkie zasługi, "Skarby") i Dzikiej Mrówki, teraz, po latach, budzą już we mnie nieco mniejszy entuzjazm, nadal jestem skłonna polecać je młodym czytelnikom
podobnie jak niedawno poznanego "Detektywa Blomkvista"

Janek (w wieku lat 5) każe sobie po kilka razy czytać "Biuro detektywistyczne Lassego i Mai", mam więc wrażenie, że też wyczuwa to nieokreślone "coś"
z myślą zapewnieniu mu podobnej lektury na kolejne lata stawiam na naszej >>wyższej półce<< książkę Małgorzaty Karoliny Piekarskiej "Tropiciele"

mały ogrodnik - fotoreportaż z parapetu


ciekawe jak budząca się wczesną wiosną ponownie do życia przyroda pozytywnie wpływa na siły witalne człowieka
częściej dochodzą do skutku dawno planowane przemeblowania i porządki [eh, to "wiosenne" mycie okien i "wietrzenie" szaf], krystalizują się listy zakupowe (kaloszki! rower!),
a przedszkolaki, zachęcone sukcesami w uprawie "wielkanocnej" rzeżuchy*, ni stąd ni zowąd zarządzają:
Mamo, kupimy dziś ziemię? Może znów posiejemy wilce w doniczce na balkonie? I jeszcze wybiorę inne nasionka!

tym najbardziej zdeteterminowanym udaje się zwykle przekonać swoje rodzicielki ;)

i tak oto z dnia na dzień staliśmy się posiadaczami cebulek kryjących potencjalnie gwiaździste, fioletowe triteleie Queen Fabiola oraz nasion żeniszka, nemezji, aksamitek i nasturcji
jakieś dwa tygodnie temu trafiły do pojemniczków z ziemią i doniczek


a dziś cieszą oko świeżą zielenią

 

kuchenny parapet zdobi też okazała bazylia
w tym roku uzyskana szybciej i sprawniej niż poprzednio, bo w drodze spontanicznego supermarketowego zakupu J., więc może nie tak samo zdrowa i dająca nieco mniej satysfakcji z samodzielnej hodowli, ale i tak napawająca optymizmem - w końcu nie każde dziecko wołając w sklepie "kup mi!" prosi o roślinkę, którą potem samo chętnie zajada :)


do działania zainspirowało mnie słońce za oknem i ogromny entuzjazm Janka,
zaś do napisania kilku słów - "zielone" wpisy w prężnie działającej grupie na fb pod nazwą Młody Ogrodnik
myślę, że warto dołączyć do rodzin wspólnie uprawiających swoje małe i większe poletka - zarówno wirtualnie, jak i tworząc z dzieckiem własną grządkę
satysfakcja z ogrodniczych sukcesów i odbyta zupełnie mimochodem lekcja przyrody - bezcenne

mam nadzieję, że za jakiś czas pochwalimy się Jankowymi kwiatkami w całej, wielokolorowej okazałości :)


* parapetowa rzeżucha J. w najciekawszej wersji wyglądała tak: 

Junior Alias - słowne kalambury dla progenitury

każdy, kto - jak ja - od czasu do czasu próbuje opanować większą grupę młodych planszówkowiczów, znalazł się zapewne nie raz w sytuacji, w której liczba chętnych do uczestniczenia w zabawie przewyższa ilość miejsc przy stole i/lub dozwoloną przez instrukcję liczbę graczy
jasne, można (czasem trzeba) w takim momencie zaproponować kilka alternatyw, ale bardzo prawdopodobne jest, że większość i tak będzie chciała grać w to samo ;)

jako rozwiązanie pozwalające zaangażować we wspólną rozgrywkę nawet kilkanaścioro (a prawdopodobnie nawet >20) dzieci prezentuję dziś drużynową grę słowną - Junior Alias 


w pudełku:
pionki dla poszczególnych drużyn, kartonowa plansza, mała klepsydra, 300 (naprawdę sporo!) kartoników z podpisanymi obrazkami oraz zgrabna plastikowa wytłoczka ułatwiająca zachowanie porządku (za którą przyznaję wydawnictwu duży plus)


jak grać?
w rozgrywce biorą udział minimum dwie dwuosobowe drużyny (ale, co stanowi wielki atut gry i daje pole do wykorzystywania jej w szkołach, grupach przedszkolnych, na koloniach i spotkaniach rodzinnych w szerszym gronie może być ich aż 6 - i to dowolnie licznych!)
w kolejnych turach przedstawiciele poszczególnych zespołów losują określoną ilość kart i w czasie odmierzanym przez załączoną klepsydrę próbują przedstawić je kolegom tak, by odgadli co przedstawiają - używając słownych opisów, wyrazów dźwiękonaśladowczych, min i gestów
za każdy prawidłowo odgadnięty wyraz odpowiedni pionek przesuwa się na planszy coraz bliżej mety
oczywiście nie wolno wypowiedzieć nawet części słowa o które chodzi - w takim przypadku, jak również wtedy, gdy zadający rezygnuje z próby objaśnienia danego słowa, drużyna otrzymuje punkty karne i musi swój pionek cofać


gra przeznaczona jest dla w założeniu dla dzieci od lat 5

z moich obserwacji "na żywo" wynika, że nie każdy pięciolatek poradzi sobie z nią bez kłopotu (szczególnie z samodzielnym zadawaniem zagadek), ale już po kilku rozgrywkach większość nabiera wprawy
zdarzyć się jednocześnie może, że całkiem sprawnie (zwłaszcza z odgadywaniem) poradzą sobie nawet młodsze dzieci
najmłodszym pewnych trudności przysparzać może współpraca w drużynie, godzenie się ze zbiorową odpowiedzialnością za błędy kolegów i powstrzymanie się od drobnych oszustw w rodzaju podglądania (odrobinę prześwitujących pod światło) ilustracji,
ale właśnie ćwiczenie umiejętności interpersonalnych - działania w grupie - zaraz obok doskonalenia płynnego posługiwania się językiem, celnego formułowania myśli i skupienia uwagi jest ważną zaletą tej "planszówki"
podobnie jak fakt, że mimo prostoty zasad i kart (są wszak na rynku dostępne wersje bardziej zaawansowane, z dodatkowymi modyfikacjami planszy i hasłami przeznaczonymi typowo dla starszych graczy) zabawa potrafi wciągnąć zarówno przedszkolaki, jak ich rodziców

grę mogę polecić jako sposób na (chwilowe) ujarzmienie spragnionych współzawodnictwa małolatów, urozmaicenie towarzyskiego spotkania i sposób na rodzinne spędzenie pochmurnego popołudnia

ale to nie wszystko!
pomiędzy standardowymi rozgrywkami zostaje nam do dyspozycji kilkaset kolorowych, wyraźnie podpisanych kartoników o dużym potencjale edukacyjnym


"na gorąco" przyszły mi do głowy ich następujące zastosowania dodatkowe, dla dzieci w różnym wieku:

  • gra w klasyczne kalambury - z rysowaniem i pokazywaniem, bez słów - dzięki obrazkowej formie zadania i stosunkowo prostym hasłom, będą mogły bawić się tak również zwykle wykluczone z rozgrywki maluchy, które jeszcze nie potrafią czytać
  • porządkowanie, grupowanie, sortowanie i segregowanie - według cech charakterystycznych, rodzaju przedstawionego elementu, rodzaju/liczby/osoby odmiany rzeczownika, liczby sylab, liter i/lub głosek w nazwie, koloru, alfabetu itp. - dla maluchów idealne ćwiczenie spostrzegawczości i podstawowych umiejętności matematycznych i językowych
  • poszukiwanie powiązań, podobieństw i cech wspólnych między dwoma losowo wybranymi obrazkami - wynajdywanie i sensowne argumentowanie najbardziej niestworzonych zależności doskonale rozwija logiczne myślenie! 
  • układanie historyjek na podstawie losowo wybranych kart - z najmłodszymi możemy losować na przykład głównego bohatera, jego pojazd, elementy przyrody, stroju, wyposażenia itp. z posegregowanych stosików, starsi nie powinni mieć kłopotu ze stworzeniem fantastycznych opowieści nawet zdając się całkowicie na łut szczęścia i wyobraźnię i wybierając karty z potasowanej talii - rozrywka sama w sobie jest interesująca, rozwijająca, a czasem zabawna, ale zagorzali miłośnicy współzawodnictwa mogą dodatkowo konkurować między sobą o miano Najlepszego Gawędziarza 
  • nauka języków obcych - będzie dla dzieci ciekawa, jeśli potraktujemy karty jako obrazkowe fiszki do powtórki słówek (ze znajomymi lub w towarzystwie słownika - dla kontroli) - starszakom nastawionym na rywalizację proponuję test polegający na równoczesnym zapisywaniu tłumaczenia kolejno odkrywanych ilustracji w danym języku - wygrywa oczywiście ten, kto uzbiera najwięcej trafnych odpowiedzi
  • doskonalenie umiejętności czytania - choć tekstu pisanego wersalikami raczej nie poleca się do nauki czytania jako takiej, to już odczytywanie podpisów i kojarzenie ich z obrazem zdecydowanie tak, dlatego czemu by nie użyć zestawu kart jako "elementarza" na którymś z kolejnych etapów oswajania się ze słowem pisanym?  

mam nadzieję, że wspólnie dopiszemy do tej listy kolejne punkty, a ta i podobne gry nie będą się kurzyć na niczyjej półce :)


Junior Alias do recenzji w ramach projektu 

przesłał wydawca, firma

poezja, wierszyki i opowieścidladzieci (+ szybka rozdawajka)

od dłuższego czasu pozwalam sobie na łamach tego bloga wspominać od czasu do czasu nasze ulubione lektury, a czasem (ostatnio nawet dość często) podejmować próby obiektywnej oceny nowości na rynku książek dla dzieci
książki stanowią tak ważny element mojego (i Jankowego) życia, że niemal nie sposób było tego uniknąć

nie posiadam wykształcenia humanistycznego, ani szczególnych zdolności w zakresie posługiwania się słowem pisanym, ale wydaje mi się, że każda próba popularyzacji ciekawych tytułów i (przede wszystkim) samej idei czytania sobie, dzieciom i z dziećmi, szczególnie w dobie szeroko komentowanego zaniku czytelnictwa w naszym kraju, jest cenna

podobnie jak próby tworzenia i wydawania autorskich, ambitnych, niesztampowych książek,
o czym dalej