Strony

kapitalne łamigłówki i zagadki dla małej główki

co następnym razem zabierzemy w długą podróż, albo do lekarskiej poczekalni?

Kapitalne łamigłówki

lub ewentualnie (do drugiej kieszeni)

Kapitalne zagadki!


przyznam, że początkowo wcale nie byłam do nich przekonana
ot, kolorowe notesiki z zadaniami - niby 100 stron w każdym, ale tylko po trzy typy poleceń
kogo zainteresuje powtarzanie tego samego po 30 razy?!

dajmy sobie jednak szansę na drugi rzut oka...

faktycznie, w obu mini-książeczkach złożonych z kartek połączonych plastikową sprężynką mali uczniowie znajdą tylko określone rodzaje zadań

Kapitalne łamigłówki 

to zbiór labiryntów, które trzeba pokonać trasą wytyczoną bez powtórzeń i przecinania linii, gier logicznych, polegających na uzupełnieniu brakującego elementu według wydedukowanej zasady oraz sudoku dla najmłodszych (w wersji z liczbami od 1 do 6)


Kapitalne zagadki

składają się z kolei z propozycji puzzli, które trzeba dokończyć "dokładając" jeden kawałek, par obrazków różniących się szczegółami oraz rzędów rysunków, z których należy wybrać dwa złożone z tych samych symboli


oba zestawy sprzyjają ćwiczeniu koncentracji, spostrzegawczości i logicznego myślenia,
wymagają skupienia uwagi, uruchomienia wyobraźni, umiejętnego "kombinowania"
każdy jest pełen przyjemnych dla oka ilustracji w pastelowej kolorystyce
i - zgodnie z hasłem z (poręcznego) opakowania - stanowi dobrą "zabawę i gimnastykę dla umysłu"

oboje z Jankiem szczególnie polubiliśmy ukierunkowane bardziej na 'matematyczne myślenie' "...łamigłówki"

okazało się, że dopasowywanie brakującego, dziewiątego elementu wcale nie jest takie powtarzalne, jak się obawiałam - niemal za każdym razem wymyślaliśmy inny "klucz" jako uzasadnienie swojego wyboru, dopełniając (nie wiadomo, czy zgodnie z zamysłem autora) szeregi w pionie lub poziomie, a nawet po skosie


kilka pierwszych sudoku również nie przysporzyło J. wiele trudności (ćwiczył już wszak z dziadkiem takie do 9 :P), ale z własnego doświadczenia z tego typu zadaniami i krzyżówkami w ogóle wiem, że to dobry sposób na relaks i 'aktywny wypoczynek' dla mózgu, cieszę się więc, że próbuje
a że grafika (grafiki Macieja Łazowskiego i wielkość kratek, odpowiednia dla mniej wprawnych łapek) zachęca, myślę, że będzie do nich wracał


podobnie jak do labiryntów, z których każdy jest zupełnie inny...

w "...zagadkach" największym wyzwaniem okazały się podobne-niepodobne szeregi, z których tylko dwa zawierają identyczne symbole
co prawda po opanowaniu zasady wykluczania rozwiązywanie nie stanowi wielkiej trudności i staje się rutynowe, ale trzeba naprawdę umieć skupić uwagę na obrazkach, żeby sprawnie wypatrzeć dwa rzędy z jednakowymi elementami!


miłośnicy wypatrywania różnic między obrazkami znajdą tu także kilkadziesiąt oryginalnych, różnorodnych ilustracji z siedmioma odmiennymi szczegółami
ciekawostką jest fakt, że porównywane rysunki stanowią swoje odbicia lustrzane, więc ich porównywanie wykracza poza proste spoglądanie góra-dół i w wielu przypadkach skutecznie utrudnia zadanie 

jeśli chodzi o zadanie dotyczące uzupełniania układanek byłam nieco zawiedziona, że brakujące puzzle są tu zawsze w prawidłowej  orientacji - można by je czasami poprzekręcać, dla urozmaicenia 
tymczasem proste wyszukiwanie przy kilku powtórzeniach staje się monotonne...
bajkowe ilustracje Anny Kleszczewskiej są jednak w tym przypadku ważną zaletą równoważącą szale :)


jednym słowem mamy oto dwa kapitalne podręczne sposoby na nudę dla najmłodszych uczniów!
nie nadają się w żadnym razie do wypełnienia "na raz" (wtedy skutek mógłby być wręcz odwrotny), ale mogą być ciekawym przerywnikiem, po który sięga się od czasu do czasu, by rozruszać szare komórki 

trzeba przyznać, że jest to też pewne wyzwanie dla rodzica, który powinien czuwać nad prawidłowością odpowiedzi...
osobiście nie znalazłam ich na stronie wydawcy, więc jeśli Wam pójdzie z szukaniem lepiej, to bardzo proszę o wskazówki ;) 



za możliwość wypróbowania "notesików" dziękujemy wydawnictwu Edgard
więcej ich KAPITALNYCH propozycji - tutaj: kapitannauka.pl

El Gaucho, czyli „Ej! To moja krowa!”

w duecie mamajanka i On w miejsce Janka występuje dziś ze mną jego tata,
przedstawiamy bowiem planszówkę dla nieco bardziej zaawansowanych graczy
nie zrażajcie się jednak na wstępie! pozostajemy w kręgu gier ładnych i przyjemnych, które mogą spodobać się każdemu, kto ma choćby niewielkie doświadczenie 'przy planszy'    

na zachętę, kilka niezależnych zdań na temat naszego najnowszego nabytku:
ja: "Jakie ładne krówki! :) I plansza, która wszystko mówi - co, gdzie, za ile - super."
O: "Ciekawa. Grafika i Egmont w ogóle kojarzą się z grami dla dzieci, tu trzeba jednak trochę pomyśleć. (...) Kostki wprowadzają urozmaicenie, ograniczają możliwość wyboru, ale go nie eliminują."
A: "Zdecydowanie nie tylko dla umysłów ścisłych. Podoba mi się."
Ł: "Najlepsza ze wszystkich, w które u ciebie grałem."

a teraz poznajcie spojrzenie geeka na 

El Gaucho


"El Gaucho czyli po prostu „pasterz”, to klasyczna gra typu „worker placement”, w której naszym zadaniem jest wypasanie  krów na południowoamerykańskiej pampie, łączenie ich w stada i sprzedawanie z jak największym zyskiem. Mechanika tej planszówki jest bardzo charakterystyczna i przypomina inne gry serii Egmont Geek. Jest jednak kilka niuansów, które sprawiają, że w niemal każdej konfiguracji graczy - niezależnie od wieku czy doświadczenia - emocje potrafią sięgać zenitu.

Zacznijmy jednak od strony wizualnej. Wykonanie gry – solidne i kolorowe wytłaczane żetony, charakterystyczne „chłopki” oraz kolorowa plansza – nie budzi żadnych zastrzeżeń, ale też specjalnie nie intryguje. Żetony nie ścierają się ani nie wyłamują, są po prostu praktyczne. Zasługującym na uwagę elementem jest wstawiana pionowo w planszę „zagroda” do której co rundę rzucane są kości. To pomysłowe rozwiązanie w prosty sposób ogranicza „bałagan” na stole.
Namalowane na planszy pastwiska oraz lokacje, do których mogą trafić nasi gauchowie, nie są przesadnie szczegółowe a dla wymagających graczy niektóre rysunki i symbole mogą wydawać nawet się nieco infantylne. Ilustracje krów -  kluczowych dla rozgrywki żetonów – to jedyny element ,w którym grafik wykazał się większą kreatywnością. Krówki (a może byczki?) dzielą się na 5 różniących się umaszczeniem ras. W każdej z tych grup mamy do dyspozycji zestaw ponumerowanych od 1 do 12 zwierzątek. Oprócz tego są wspomniane wcześniej sześcienne kostki.
Gra jest generalnie ładna, choć na pierwszy rzut oka może razić nieco zbyt „komiksową” kreską i mało kontrastującą pastelową kolorystyką.




Wszystkie mankamenty wizualno-estetyczne nadrabia z nawiązką – sama rozgrywka. Choć jak w wielu innych tytułach po prostu trzeba uzbierać jak najwięcej punktów poprzez optymalne dysponowanie zasobami, to sposób interakcji między graczami oraz ogromna kombinacja możliwych zagrań sprawia, że często mamy do czynienia ze spektakularnym zwrotem akcji. Bardzo dobry ruch po zagraniu kolejnego gracza jest już przeciętny, a po jeszcze kolejnego – okazuje się wręcz fatalny. Rumieńców grze dodaje fakt, iż dostępną na daną kolejkę pulę możliwych ruchów wyznacza rzut kośćmi (po dwie za każdego gracza + jedna).

Zacznijmy od tego, że każda akcja na planszy możliwa jest do wykonania poprzez użycie kostki (lub kostek) o konkretnej liczbie. Po rozlosowaniu krów startowych i wstawieniu ich na pastwiska, w każdej kolejce rozpoczynający gracz (rozpoczyna każdy po kolei) rzuca kośćmi do „zagrody” i wybiera dwie z nich z zamiarem późniejszego wykorzystania. Kolejny gracz ma już mniejszy wybór, a ostatni zbiera  same „resztki”. Gdy zostanie już tylko jedna kostka, w tej samej kolejności, gracze mogą „wykupić” kością miejsce na planszy w którym odbywa się akcja specjalna (akcje te oznaczone są konkretnymi wartościami), albo wypasać wolną krowę na pastwisku. Każda akcja oraz wypas zużywa jeden z ośmiu dostępnych pionków gaucho. Pracownicy wracają do puli po wykonaniu swojego zadania. W przypadku wypasu koszt zajęcia krowy jest równy jej numerkowi porządkowemu. Tak więc najbardziej „wypasiona” krowa - „dwunastka” wymaga wykorzystania dwóch „szóstek”. Krowy można zajmować też na „dwa razy” za część ich kosztu, przez położenie a nie postawienie  przy nich chłopka, jednak jest to ryzykowne, bo akcje specjalne umożliwiają innym graczom wyrzucenie takiego „lenia” z pola krowy i zastąpienie go własnym pasterzem.




Gdy gracze wykonają swoje ruchy, sprawdza się, czy wszystkie krowy w poziomych liniach pastwisk są obstawione przez gauchów, jeżeli tak, można dołączać zdobyte żetony krów do swojej kolekcji. I tutaj mamy prawdziwą perełkę. Południowoamerykańscy pasterze lubują się  zapewne w szeregach matematycznych, więc krówki można układać w stado tylko w porządku numerycznym – rosnącym lub malejącym. Wartość takiego stada oblicza się mnożąc najwyżej punktowaną krowę przez ilość krów w stadzie. Oczywiście, nie można łączyć krów z różnych ras. Gdy sytuacja na planszy spowoduje, że zdobędziemy krowę o niepasującym numerku, stado jest automatycznie sprzedawane a zdobyty żeton tworzy nowe stado. Wielbiciele matematyki radośnie podśpiewują w tej fazie gry, natomiast znawcy rolnictwa i hodowli bydła z zafrasowaniem drapią się w głowę zastanawiając się dlaczego mnożenie krów odbywa się przy sprzedaży a nie podczas reprodukcji :P

Wydawać by się mogło, że sposób liczenia punktacji i premia za budowanie optymalnego stada faworyzuje umysły ścisłe. Nie do końca, ponieważ dla podstępnych przeszkadzaczy przygotowano takie narzędzia siania chaosu w rozgrywce, jak: możliwość kradzieży krowy (!), przejęcia żetonu w trakcie wypasu, czy takiego zajmowania krów, by zmusić przeciwnika do niekorzystnej auto-sprzedaży. Gdy każdy z graczy dołączy już (w sposób mniej lub bardziej zaplanowany) swoje krowy do stad, zaczyna się nowa kolejka i przywilej rozpoczynania przechodzi na kolejnego gracza a zdobyte z planszy żetony krów zastępuje się nowymi wylosowanymi z pudełka, tak długo, aż te ostatnie się skończą. Wachlarz możliwych ruchów w każdym momencie gry jest naprawdę duży (niektóre akcje można uruchomić trzema różnymi wartościami kostki), jednak szczerze polecam grać na „wyczucie” i płynąć na fali wypasu. Próba „tryhardowania” i planowania sobie trzy kolejki w przód idealnego stada - prędzej czy później kończy się serią kradzieży przez przeciwników.



Walory tej gry ujawniają się w momencie, w którym rozgrywka może przybrać różny styl zależnie od temperamentu graczy. Można zgodnie budować „swoje kolory” licząc, że trafią nam się nam tłustsze krowy niż innym graczom, można też iść na żywioł i skupiać się na przeszkadzaniu przeciwnikowi. Ta ostatnia możliwość daje sporo frajdy, i często skutkuje serią wzajemnych kradzieży i od-kradzieży, należy jednak pamiętać o złotej zasadzie hodowców-matematyków: „mnożenie jest potężniejsze od dodawania” i czasem warto ukraść krowę chudszą, ale pasującą do szeregu i podbijającą mnożnik :P
Wszystkie wymienione wyżej zasady mogą na pierwszy rzut oka wydawać się zagmatwane, jednak problemów z ogólnym zrozumieniem mechaniki nie mają nawet mniej doświadczeni gracze. Prawie wszystkie zagrania można opanować „intuicyjnie” i wybór kości-akcji zawsze pozwoli uzbierać jakiś ciekawy zestaw krów, a jako że za kradzież przysługuje jeszcze rekompensata z banku (ubezpieczenie !?) to różnice w punktacji końcowej nie są zbyt wielkie.
Mimo wszystko El Gaucho zaliczyłbym jednak do gier bardziej „familijnych” niż „geekowskich”. Gra jest dość szybka, nie zamula, nie drażni, nie frustruje „brakiem dobrego zagrania” na planszy."

"gaucho" Kamil


nie da się ukryć, że trzeba poświęcić chwilę na spokojne przyswojenie zasad, a rozgrywka wymaga podejmowania wielu decyzji, jednak potwierdzam - gra w "El Gaucho" budzi głównie pozytywne emocje
jedynie co do grafiki mam całkowicie odmienne zdanie (bardzo przyjemna dla oka, naprawdę miło popatrzeć!), ale o gustach się podobno nie dyskutuje...
faktem jest, że grało nam się w różnym gronie - w składzie od 2 do 4 osób - bardzo przyjemnie, wiec na pewno będziemy do niej wracać



czytanie-układanie z wyrywanymi stronami

pierwsza edycja Przygód z książką dodała mi odwagi, żeby zacząć odwiedzać Jankowe przedszkole z ciekawymi lekturami i czytać dzieciom
od tamtego przygodowego 'pierwszego czytania' minęły już dwa lata (jak? kiedy!?), a Biedronki dwukrotnie awansowały i nie są już maluchami, lecz Zuchami, ale moje wizyty - ku obopólnej radości - stały się tradycją

od początku starałam się rozważnie dobierać tematy i zaciekawić treścią, ale wiadomo, dzieci mają różne gusta i potrzeby - jedno zainteresuje "Elementarz matematyczny", inne opowiadania o Basi, jeszcze inne wiersze o jesieni... 
okazało się, że ostatecznie wszystkich nas łączy zapał do podejmowania dyskusji i wykonywania dodatkowych zadań powiązanych z tekstami, dlatego staram się zawsze coś takiego wymyślić
i tak na przykład towarzyszyły mi już w odwiedzinach gry planszowe (o tym więcej kiedy indziej), po lekturze na temat wakacyjnych wyjazdów wędrowaliśmy przez wyimaginowaną krainę pełną terenowych przeszkód, udało się też zrobić dawno zaplanowane wiewiórki...


w zeszłym roku strzałem w dziesiątkę okazał się wybór układanki "Pod wodą" autorstwa państwa Szwajkowskich - dzieci świetnie bawiły się słuchając wierszyków-zagadek na temat mieszkańców morskich głębin i z wielkim zaangażowaniem dokładały kolejne "puzzle"
(z tą układanką bawiliśmy się także nie raz w różnym gronie w domu i ogrodzie - zawsze budzi entuzjazm maluchów i ma spory potencjał edukacyjny, postaram się więc jeszcze o niej kiedyś więcej napisać)

tej jesieni zabrałam ze sobą do przedszkola podobne 'książkozabawki' i...
co tu dużo mówić - także zrobiły furorę :)
polecam zatem niniejszym do grupowego czytania, układania, podziwiania, komentowania i wyszukiwania książki-układanki wydawnictwa Nasza Księgarnia

przede wszystkim

"Drzewo" Katarzyny Bajerowicz -

całokartonową książkę z wyrywanymi stronami, z których złożyć można wielkoformatowy obraz przedstawiający okazały dąb i mnogość jego leśnych mieszkańców



dzięki ciekawym opisom dzieci poznają gatunki i zwyczaje zwierząt, ptaków i owadów zamieszkujących pień i jego okolice oraz inne rodzaje polskich drzew, wykonując zadania umieszczone na rewersach niektórych kart ćwiczą spostrzegawczość i utrwalają zdobytą wiedzę
znajdziemy tam też doskonałe jesiennych inspiracji dla młodych artystów i eksperymentatorów  
a całość prezentuje się wspaniale!



i przy okazji


"Żeloglutki na placu budowy" Janusza Wyrzykowskiego -

układankę tego samego typu, przedstawiającą plac budowy w odrealnionej, "rysunkowej" formie

na 15 kartach znajdziemy tu kilkanaście pojazdów i maszyn w otoczeniu żółtych stworków o specyficznych upodobaniach, a na ich odwrocie - ponownie - zachęcające do aktywności zagadki i wyzwania


intensywne kolory, wielość szczegółów i kompozycyjny chaos przyprawiają o zawrót głowy, a odpowiednie uporządkowanie układanki, czy późniejsze odszukanie zadanych elementów staje się nie lada wyzwaniem

siłą rzeczy pozycja ta wzbudziła mój mniejszy entuzjazm, ale zdecydowanie nie można tego powiedzieć o przedszkolakach :) 


podpowiecie, jaka lektura lub książkowa zabawa mogłaby wywołać podobny "efekt wow"?


wielka księga inspiracji - just DIY!

w kwestii domowych ozdobników ludzie dzielą się na tych, którzy uważają wszelkie własnoręcznie wykonane drobiazgi, ozdóbki i bibeloty za niepotrzebne "zbieracze kurzu" oraz takich, dla których osobiście wyhaftowany obrazek, zrobiona na szydełku serwetka, czy fantazyjny bukiet z suchych liści stanowią dopełnienie wystroju, sentymentalna pamiątkę, element tworzący klimat i doskonały prezent
a w każdym razie my się tak z tatą Janka dzielimy :)

sama bardzo cenię wszelkie przejawy kreatywności i rękodzieło w każdej postaci
szydełkowanie i robienie na drutach uważam za jeden z lepszych sposobów na wyciszenie, a wspólne tworzenie z dzieckiem zabawek i ozdób z materiałów "z odzysku" za wielką frajdę, połączoną przy okazji z nauką praktycznego podejścia do wykorzystywania surowców wtórnych
poza tym, takie nasze DIY jak Jankowe pudła na zabawki i siedzisko w przedpokoju ze skrzynek na jabłka, podstawki pod kubki z koralików Pyssla, czy "ocieplacze" na szklanki po prostu mi się podobają!
gorzej, chciałabym więcej, dlatego nie raz zaglądam na internetowe strony, na których nie brakuje pomysłów na twórcze wypełnienie otaczającej przestrzeni

od niedawna fragment takiej "upiększającej rzeczywistość" blogosfery gości u nas w domu przelany na papier - w postaci przepięknej, zachęcającej do działania książki autorek stron kokoshka.pl i handmadebyolga.blogspot.com

Wielka księga inspiracji

w pierwszej chwili odrobinę mnie zawiodła
może dlatego, że spodziewałam się wzorów, porad i wykrojów "dla zaawansowanych"?
poza tym, mimo że lubię ciekawe drobiazgi i doceniam pomysłową aranżację przestrzeni, nie bardzo mi po drodze z marnotrawstwem i wszelkiego rodzaju przerostem formy nad treścią, tymczasem nie brakuje tu ogromnych tytułów, śródtytułów, serii zdjęć pokazujących trywialne czynności, powtarzania pewnych motywów (6 x girlanda!?)...

ale prawda jest taka, że i tak nikomu jej nie oddam!

bo jest piękna,
zachęcająca do zatrzymania oka na szczegółach, docenienia drobiazgów, uporządkowania własnego otoczenia (!)
i rzeczywiście INSPIRUJĄCA


strona graficzna jest maksymalnie dopieszczona - nie ma nieostrych zdjęć, materiały, wykonanie i wskazówki są zawsze odpowiednio oznakowane,
podział na ozdoby, potencjalne podarunki i praktyczne drobiazgi ułatwia wyszukiwanie inspiracji,
krótkie opisy i proste wyjaśnienia nie pozostawiają wątpliwości co do celu i sposobu wykonania danego pomysłu

a że zbiór nie prezentuje nic do czego niezbędne jest wieloletnie doświadczenie z zakresu projektowania krajobrazu, dziewiarstwa i/lub snycerki? właściwie to nawet lepiej, bo jak czytamy na okładce:
"Nie potrzeba wielkich umiejętności, drogich zakupów ani wiele czasu, 
by korzystać z tej książki i świetnie się przy tym bawić"

zamierzam wielokrotnie korzystać z tego skarbca przez nadchodzące zimowe wieczory i zadbać, by przy okazji przybywało wpisów w mamojankowej zakładce tworzymy :)


ponieważ książka przypomniała mi także o wielopokoleniowej tradycji, której ślady przetrwały w rodzinnych szafach, jest szansa, że stopniowo wrócę do poważniejszych wyzwań i zrobię w końcu tę wymarzoną serwetę na stół w salonie i szydełkowy dywanik
tu inspiracji także mi nie zabraknie, czego dowodem poniższe zdjęcia - zachęcającej do kreatywnego działania książki w otoczeniu doskonałych przykładów ponadczasowego uroku sztuki "handmade" w wykonaniu cioci Stefy




 

aż się chce zasiąść do lektury
i działać!

SPOZA TĘCZY - RÓŻOWY (jak strój dla prosiaczka DIY)

dziecko zostało obsadzone w roli!
z okazji Dnia Misia, w przedstawieniu o wiele mówiącym tytule "Urodziny Puchatka", J. będzie Prosiaczkiem :)

przede wszystkim będzie musiał głośno wykrzyczeć:

"Urodziny Puchatka już blisko! / Czas więc zacząć widowisko!
Urodziny Puchatka tuż, tuż - czy macie prezenty już?"

ale poza tym powinien też wyglądać...

dałam się podejść Jankowym Paniom, z których jedna niby niewinnie spytała,czy zrobię dziecku odpowiedni strój "bo wy czasem takie różności robicie"...
zgodziłam się, jakżeby inaczej, i pozwoliłam pomysłowi kiełkować
powoli :)
ostatecznie delikatne przypomnienia (Panie zdążyły w tym czasie opracować niesamowitą scenografię, stworzyć kilkupietrowy tort i przeprowadzić niezliczoną ilość prób ze swoimi zwierzątkami-kilkulatkami), zaskutkowały telefonem do niezastąpionej w każdej sytuacji typu "na-ostatnią-chwilę" rodziny i intensywnie twórczym wieczorem

dzięki Justysi, która hojnie obdarowała nas idealnymi elementami garderoby (i jej mamie - ekspresowemu kurierowi) Prosiaczek zyskał doskonale pasiasty brzuszek i chude, jasne nóżki
dziękujemy!

dwa kawałki różowego filcu, nożyczki, igła, nitka, gumka, guziki, drucik, agrafka oraz klej na gorąco
+ wrodzony talent J. w dziedzinie szycia oraz pozytywnej motywacji ("na pewno świetnie ci wyjdzie, mamusiu!")
i...


oto są:



test zgodności z  oryginałem (plastikowym, na licencji Disneya) wypadł pozytywnie

premiera na przedszkolnej scenie - wkrótce :)


P.S. wypróbowałam przebranie osobiście (dwa guziki = opaska ma rozmiar regulowany) i nieskromnie stwierdzam, że jest niezłe :D 
coś mi mówi, że w najbliższym karnawale różowy będzie bardzo modny! potrzebuję jeszcze tylko blond peruki i sztucznych rzęs oraz Kermita do pary...

inne, różowe i nie tylko, inspiracje, w projekcie Spoza tęczy - tu:


Świat Dysku do kolorowania

o tym, że w naszym domu koloruje nie tylko Janek, już pisałam (nie raz, pod tą etykietą)
o Świecie Dysku, chyba jeszcze nie...
jest to jednak temat tak istotny, seria (a właściwie dwie) tak mi bliska i ważna w mojej prywatnej "czytelniczej bazie wspomnień" z licznych powodów, że nie da się mnogości 'dyskowych' wrażeń i przemyśleń ująć w kilku zdaniach
dlatego tym razem też jeszcze nie napiszę ;)


tym, którzy historie z płaskiego świata opartego na grzbietach czterech słoni stojących na grzbiecie żółwia płynacego przez wszechświat, gdzie wszystko działa w zgodzie z magią i zdrowym rozsądkiem, znają i kochają, przesyłam w tym miejscu  porozumiewawczy uśmiech

wszystkich, którzy jeszcze po powieści Pratchetta (i/lub beletrystykę popularnonaukową pod szyldem Nauka Świata Dysku sygnowaną również przez Iana Stewarta i Jacka Cohena) nie sięgnęli - zachęcam

pozostałym (kojarzą, ale nie lubią? no way!) proponuję lekturę innego wpisu...
no chyba, że są fanami oryginalnych kolorowanek, dających pole do popisu wyobraźni i/lub precyzji?
w takim razie "Świat Dysku Terry'ego Pratchetta do kolorowania" to coś także dla Was!


autor zbioru, Paul Kidby, ilustrować prozę Pratchetta zaczął po prostu jako fan jego książek  (więcej na ten temat - tutaj)
jak twierdzi: "Jego teksty wywołują przed oczami duszy bardzo wyraźne obrazy i uruchamiają wyobraźnię, starającą się pochwycić grafikami jego humor i bogata fakturę opowieści"
wyobrażenia Paula okazały się wyjątkowo bliskie wizji autora...
w ciągu kolejnych, długich lat współpracy okładki, które tworzył, miały szansę znacząco wpłynąć na to, jak na całym świecie wielbiciele postaci powołanych do życia przez Terry'ego (i narrativum) myślą o ulubionych bohaterach

ot, choćby takich:




i oto w bogatym zbiorze kilkudziesięciu czarno-białych obrazków, również my - zwykli mieszkańcy Świata Kuli - dostajemy możliwość domalowania uśmiechu Vetinariemu i wąsów babci Wheaterwax!
mogę powiedzieć tylko jedno:


gdyby jednak ręka Wam (jak mi) przed wyżej proponowanym figlem zadrżała, na pomalowanie czekają także liczne (prawdopodobnie mniej skore do nieuchronnej, przekraczającej wymiary i ramy logiki zemsty) fantastyczne stwory - smoki, przekleństwa Akademików, Nac Mac Feegle, ziejący ogniem wierzchowiec Śmierci (nie bójcie się, to przecież Pimpuś!), Bagaż, bibliotekarz...

fani książek o Świecie Dysku znajdą tu także liczne cytaty z różnych powieści cyklu oraz przykłady oryginalnych ilustracji Kidby'ego w kolorze


jak dla mnie - jest zabawa, jest klimat, jest moc!
i bardzo dobry pretekst, by popracować nad własnym (nadal nieobecnym) kunsztem artystycznym,
ponownie przeprosiłam się więc z kredkami




zajmie mi to pewnie pół życia, ale zamierzam uczynić "Świat Dysku do kolorowania" moją pierwszą w całości wypełnioną malowanką, dlatego jeśli możecie podpowiedzieć, gdzie można zakupić na sztuki dobre kredki w kolorach cielistym oraz oktarynowym, to bardzo proszę!

--
a co robi Janek, gdy mama koloruje?
ma własny, równie "magiczny" zbiór malowanek! i także 'okołoksiażkowy', bo autorstwa Tulleta
ale to już zupełnie inna historia...