pierwsze (21.09) okazało się katastrofą - prawie całe przepłakane pod hasłem "Chcę się bawić z mamą" + nic innego nie chcę i nie będę skończyło się dwudniową gorączką (co przyczyną, a co skutkiem nie wiadomo)
kolejne było już dużo bardziej udane
mimo poważnego rozczarowania tatyjanka, że syn nie potrafi ot tak zasiąść do odkurzonego niedawno instrumentu klawiszowego i zagrać "Wlazł kotek...", tylko wali całymi dłońmi w klawisze (co po okazaniu cierpliwości udało się przecież jednak opanować i paluszki już pracują jak należy)
chłopaki znaleźli jednak pole do współpracy i zbudowali piękną wieżę
dzielnie współpracowali przy budowie, utrwalając kolory i liczenie podczas dopasowywania ludzików do ich pięter, apotem cierpliwie czekali na mnie, żeby pochwalić się efektem końcowym
Jane nie krył entuzjazmu chwaląc się jaką wieeeelką konstrukcję stworzyli "Nie do sufitu, ale wysoką!" :)
poza tym odkurzyli "tęczę" i okazało się, że można już z Jankiem grać zgodnie z zasadami, chociaż nadal najciekawsze jest zapamiętywanie historyjek i grupowanie przedmiotów (a ze mną dodatkowo nazywanie ich po angielsku)
spodobał mi się kolorowy temat i wieczorem ludziki dopasowywaliśmy do samochodów
a z kolei pojazdy do odpowiednich miejsc parkingowych
a ponieważ okazało się, że brakuje nam patyczków w co najmniej kilku kolorach karoserii (jak brąz, fiolet i błękit), na koniec zdjęcie z malowania - Janek nie ograniczył się do szpatułek, chociaż musiałam podrzucić stempelki i machnąć jakieś drzewo i drogę na zachętę :)
na obrazie (oczywiście) plaża (z chodnikiem) na skraju lasu i Jezioro Rudnickie w pełnym słońcu
a dzieło na tyle przestrzenne, że żółtą farbkę trzeba kupić nową :P