nigdy też nie przemierzałam ich szlaków tak wolno i tak uważnie, prócz tych co zwykle - wysokogórskiej euforii, mocy nabieranej z każdym wdechem chłodnego powietrza i radosnego zmęczenia - czując wielką odpowiedzialność za drugiego człowieka
człowieczka, którego rączka nie opuszczała mojej dłoni
i sama nie wiem, czy bardziej uszczęśliwił mnie widok krajobrazów, za którymi już tak się stęskniłam,
czy widok promiennej buzi przedszkolaka, który na widok rozciągający się wkoło jego pierwszego dwutysięcznika, z tą prostotą, z którą dzieci zwykle wyrażają największe prawdy, wykrzyczał moje myśli
jak tu pięknie!
pogoda była doskonała, gospodarze gościnni, kondycja nie zawiodła ani dziecka (które czasem "nie ma siły" dojść z przedszkola do domu), ani objuczonej, jak zwykle przesadnie, matki
przedeptaliśmy sporo skalistych tatrzańskich ścieżek przez góry i doliny, posmakowaliśmy oscypków na Krupówkach, udało się spotkać smoka w Krakowie, a nawet zjechać do Wieliczki (to już we trójkę)
i - tak! - było pięknie :)
tylko Beskidy tym razem jedynie mignęły na horyzoncie...
już znów zaczynam tęsknić
na stacji w Zakopanem, po 11 godzinach w pociągu, kto wie, czy to widząc moje zmęczenie, czy raczej entuzjazm i błysk w oku, dziecko moje zapytało:
mamo, dlaczego ty nie masz domu w górach?
pytanie pozostaje w mocy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz