Tegoroczna jesień była dopiero drugą przeżywaną świadomie przez J. Już w zeszłym roku nie mógł się nadziwić spadającym z drzew liściom - ekscytował się tym jak szeleszczą pod stopami i wirują na wietrze, ze śmiechem wbiegał w niemal przerastające go zgrabione kopczyki. W tym roku do spacerowych atrakcji dołączyło nazywanie kolorów barwnych liści, odgadywanie z jakiego drzewa spadły i oczywiście zabieranie całych naręczy do domu. Od września zebrała się nam już pokaźna kolekcja:) Zasuszonych listków używamy czasem do zabawy w segregowanie według wielkości, kształtu i koloru, a część zdobi ściany i okna pokoju.
Biorąc pod uwagę nieokiełznany temperament mojego synka bez przekonania zaproponowałam mu układanie kompozycji z zasuszonych liści. Wydawało mi się zbyt statycznym, niezbyt wciągającym zajęciem dla pełnego energii malucha. Jakże się myliłam! Okazało się, że prócz sporej witalności J. posiada też niewykorzystane zasoby cierpliwości i zacięcie do planowania przestrzennego.
Jak widać na zdjęciu 1 nie tylko skupił się na tworzeniu przez dobre kilka naście minut (zupełnie nie zwracając uwagi na moje fotograficzne podchody), ale też wykazał niebywałą systematyczność dokładając kolejne listki i nie niszcząc przy tym nic z tego co wcześniej poukładał - jakby rzeczywiście komponował swój obraz!
Pięknie przy tym komentował: -Teraz liść klonu. Tu dwa żołędzie. Listek dębu..
W końcu sam ogłosił, że dzieło jest gotowe i nakazał zrobić zdjęcie wersji ostatecznej. Prezentuje ją z nieskrywaną radością i dumą na zdjęciu 2.
Dowodem na to jak bardzo zabawa mu się spodobała była prośba zgłoszona po swojemu po kilku dniach:
"Mamusiu, Janek chciałbyś zrobić kompozycjeee"
Na zdjęciu 3 efekt - tym razem z użyciem owoców głogu, kasztanów, żołędzi i szyszek.
Jak widać dary jesieni to niewyczerpana inspiracja nawet dla dwulatka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz